Gdyby ktoś wcześniej ją ostrzegł, że za misją stoi Natsu Dragneel zdobyłaby się na odwagę i została parę dni w mieście. Po to tylko, żeby minąć się z nim po drodze i nigdy więcej nie spotkać. Jeszcze dwa lata temu marzyła o tym spotkaniu. Wyczekiwała dnia, w którym zapuka do jej okna, wpakuje się do środka nieproszony i wejdzie do jej łóżka, mówiąc, że wrócił.
Dziś ten sen brzmiał dla Lucy jak koszmar. Nie chciała widzieć Natsu, nie po tym wszystkim, co jej zrobił, więc skąd brały się te łzy? Kolejne krople spłynęły po jej policzku. A każda kolejna łza napełniała ją jeszcze większym wstydem.
Otumaniał ją. Budził wspomnienia, o których wolała zapomnieć. A najgorsza w tym wszystkim była niechciana tęsknota. Serce biło jej mocniej na myśl o przyjacielu, ukochanym i zdrajcy w jednym. I każde uderzenie pragnęło zaprowadzić Lucy do niego.
Zrobiła krok do przodu, ledwo trzymając na drżących nogach. Kapłan z niepokojem w oczach przyglądał jej kobiecie, wypatrując w niej odpowiedzi, których szukała i ona. Oboje zatracili się w krótkim milczeniu, aż przerwała je chwilowa odwaga kapłana.
— Znasz go? — spytał niepewnie kapłan. — Ja naprawdę nikogo nie skrzywdziłem. Ja tylko... wykopywałem je. Na moment. Ubierałem w suknie. Wyglądały przepięknie w bieli!
— Natsu, co ty narobiłeś? Idioto... — wycedziła przez zęby Lucy.
Kapłan mówił dalej, ale przestała go słuchać. Zbyt wiele rzeczy zaprzątało jej głowę na raz, aby interesowała się wyjaśnieniami mężczyzny. Ta misja i tak nic nie znaczyła. Nie dostanie pieniędzy, a cała wyprawa pójdzie na marne.
Westchnęła ciężko.
Myślała, że to powinien być koniec. Tylko dlaczego miała wrażenie, że wcale tak nie jest?
— Lucy? — Shina powoli się budziła.
Ujęła dłoń dziewczyny i pocieszyła ją:
— Wszystko będzie dobrze. Misja skończona.
— Nie popisałam się, he he...
Lucy odwróciła wzrok. Nie miała odwagi spojrzeć dziewczynie w twarz po tych wszystkich kłamstwach, które już powiedziała i tych, które wciąż czekały, by je wypowiedzieć.
— Mylisz się. Misja wykonana. Tylko trochę inaczej niż sądziłam.
— Nie kłam — zwróciła jej uwagę Shina. — Wiem, że kłamiesz.
— Trochę, ale przynajmniej żyjemy. Udało nam się uciec Zerefowi.
— ZEREF?! — w rozmowę włączył się kapłan. Karzeł podniósł się, otarł zakrwawioną twarz. Był przerażony. Błądził wzrokiem po całym pokoju, aż w końcu zatrzymał się wpatrzony w jeden punkt. — Czarny Mag? Tutaj?
Lucy i Shina wymieniły się zdezorientowanymi spojrzeniami.
— To nie on cię tutaj przygarnął? — zdziwiła się Lucy. — Mówiłeś o magu żyjącym w rezydencji. O krzykach. O...
— Mówiłem o Iggisie!
Shina podniosła się gwałtownie. Nie zważając na ból, otępienie i zamroczenie po narkotyku, chwyciła Lucy i pobiegła razem z nią ku wyjściu.
— Pachniał inaczej! — wykrzyczała, wyskakując z podziemi.
Wejście do mauzoleum było otwarte. Nie tak jak je wcześniej zostały.
Lucy przełknęła głośno ślinę i sięgnęła w kierunku bicza. Bez chwili zawahania, trzepnęła nim, gdy tylko znalazły się przy wyjściu. Jakaś kobieta pisnęła. Złapała się za rozciętą twarz i upadła na stojącego za nią mężczyznę. Posłał Lucy gniewne spojrzenie. Złapał za widły i wycelował w kobiety.
CZYTASZ
Pogromca smoków [z]
Fanfiction"Wszyscy odeszli. Zostałam sama" Pomimo sławy, którą zdobyła... Pomimo mocy, którą osiągnęła... Pomimo podroży, którą odbyła... Nikt nie wrócił. Dwa lata po walce z gildią Tartaros i rozłąką członków Fairy Tail, Lucy ostatecznie traci nadzieję na po...