Rozdział 10

156 16 5
                                    

Zeref podał Iggisowi poranną dawkę ziół w postaci delikatnie słodkiego naparu, do którego sporządzeniu użył plastra miodu i kilku kwiatów stuletniego maku. Mężczyzna wypił z przyjemnością napój, jęcząc z rozkoszą. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który wydobył się nawet zza grubej, siwej brody.

— No, muszę ci przyznać, takie lekarstwa to piłbym codziennie! — przyznał Iggis, poklepując Zerefa po ramieniu. — To co? Przejedziesz się ze mną do wioski. Zabiorę cię z przyjemnością, jeśli będziesz mi przyrządzać to magiczne coś codziennie.

— Tak, oczywiście — odpowiedział krótko Zeref.

Iggis rozciągnął ścierpnięte mięśnie po całej nocy snu na niewygodnym powozie. Miał swoje lata, pamiętał jeszcze panowania poprzedniego i jeszcze poprzedniego króla, choć z tym drugim to zawsze się wahał, bo wyglądem przypominał starszego brata. Nie mniej, wiek Iggisa zdradzały głęboki zmarszczki pokrywające zmęczoną od pracy w polu twarz. Ręce miał silne, ale oczy już nie takie. Słabo też słyszał, co zresztą czasem okazywało się zaletą, gdy tak jak teraz dwójka dzieci z przejeżdżającej obok karawany tłukła się, krzyczała, wrzeszczała i Iggis jako jedyny nie słyszał nic z szaleństwa bachorów.

Shina ubrała się w kombinezon, zapinając go aż pod samą szyję. Przykryła Lucy kocem, bo choć dzień się szykował upalny, to kobiety wciąż drżała. Brzuch zagoił jej się, z rany pozostała tylko cienka, nic nie znacząca blizna i obolała skóra, która dopiero się zrosła. Mimo to Lucy wciąż spała. Gorączka trawiła ją.

Odetchnęła ciężko przez sen. Podniosła odruchowo rękę i wytarła ją mokre czoło.

Shina zatrzymała ją. Włożyła dłoń z powrotem pod koc, po czym wzięła miskę z wodą ze źródła i przemyła nią twarz Lucy. Troskliwie pogładziła jej policzek. Był chłodniejszy niż wcześniej. Nawet oddech się uspokoił.

— Wkrótce się obudzi — zapowiedział Zeref.

— To dobrze.

— Dobrze czy nie, obudzi się, zacznie zadawać pytania, lepiej znajdź odpowiedzi, nim opowiesz jej więcej niż wiesz.

— Nie zrobię tego — zapewniła.

— Wiem, i na to właśnie liczę.

Odwrócił się i wskoczył na powóz wraz z Iggisem, który właśnie ruszył. Shina podążyła za nimi pieszo, asekurując leżącą z tyłu Lucy. Wierciła się coraz mocniej, próbowała nawet przewracać z boku na bok. Shina trzymała ją mocno, nie pozwalając na gwałtowne ruchy, ale Lucy nie dawała za wygraną. W końcu puściła kobietę.

— Natsu! — wykrzyczała imię, raptownie podniosła się.

Ból przeniósł się po całym jej ciele.

Lucy zgięła się i wymiotowała na uda krew. Wypluła resztę, ale wciąż coś zalegało jej w gardle. Nie mogła się tego pozbyć. Męczyło ją przerażająco. W końcu jednak zdołała wykaszleć resztki zgęstniałej krwi, która zaległa w jej płucach.

Shina poklepała ją parę razy po plecach, mocno przytrzymując, by nie spadła z wozu.

— Co się stało? — spytała od razu.

Zeref i Shina wymienili się spojrzeniami. Oboje w tym samym czasie pomyśleli o swojej wcześniejszej rozmowie. Pytania już się rozpoczęły, zanim Lucy odzyskała pełnię sił. Nawet nie była całkowicie przytomna. Mrużyła oczy, wzrok miała niewyraźny, gdzieś błądzący i do tego obcy.

— Wszystko już jest dobrze — odpowiedziała niepewnie Shina. — Znalazłam pomoc. Jedziemy... gdzie mamy jechać.

— Głupia... dziewczyna... — Zamknęła na moment oczy i po chwili znów je szeroko otworzyła. — Nie mnie. Nie oszukuj. Gdzie... Kim...

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz