Rozdział 7

168 20 5
                                    

Pierwsza ku wyjściu skierowała się Lucy. Skoczyła na wystającą kość węża, odbiła się od niej i w końcu zniknęła za skórą bestii. Loki podążył za nią, a w końcu i Shina zdecydowała się wyjść na zewnątrz. Robiło się coraz ciemniej. Pierwsze magiczne latarnie zapaliły się na pochłoniętą ciszą ścieżce, z której zniknęli wszyscy podróżujący. Cała trójka liczyła, że wieczór zatrzymał ich na odpoczynek i nie stali się ofiarami pasożytów.

Były to tylko pobożne życzenia...

Kroki nadeszły zza ich pleców. Niewyraźne i chwiejne uderzenia mijały się wraz ze stęknięciami.

— Musimy spalić pasożyty! — krzyknęła Lucy. zaciskając pięści w gotowości do walki.

— Zwariowałaś? To są ludzie — zauważył Loki. Minął rozrzucone zabawki dziecięce. — Tylko nie to... — błagał Lucy.

— My... — zawahała się. — Biorę na siebie odpowiedzialność.

— Lucy... — Loki poprawił okulary przeciwsłoneczne, chowając za nimi zaniepokojenie. Martwił się o Lucy i o decyzję, którą zamierzała podjąć.

Nie zatrzymał jej.

Wyszła naprzeciw zmierzającemu ku nim dźwiękowi, osłaniając Shinę.

— Poradzę sobie! — oburzyła się dziewczyna.

— Tak, poradzisz sobie — powiedziała ironicznie Lucy, przewracając oczami. — Wykażesz się, ale nie pozwolę ci tym razem popełnić błędu.

— Nie jesteś wcale tak starsza ode mnie!

— Nie jestem! Wiem! Ale to i tak ja muszę za ciebie wziąć odpowiedzialność.

Ręce Shiny opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Usta zadrżały, a po twarzy kolejny raz spłynęły łzy. Podbiegła do Lucy i złapała ją od tyłu. Kobieta poczuła, jak ręce dziewczyny owijają sie mocno wokół jej talii. Przez moment stały w takiej pozycji, otoczone przez zbliżających się ku nich ludzi i nadciągający wieczorny chłód.

Lucy odsunęła od siebie Shinę. Otarła jej policzki z łez i odparła stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem:

— Wystarczy. Później porozmawiamy. Na razie nie ma na to czasu!

Shina skinęła słabo głową. Położyła dłoń na napiętych plecach Lucy, zmęczonych od spania na chłodnej, twardej ziemi i ciągłego noszenia staruszki. Włosy miała krótkie, źle ostrzyżone i zniszczone, a nie takie powinny być. Czasem zapominała, że Lucy była wojowniczką, magini, nie kobietą, która radośnie chodziła sobie na misje i przeżywała przygody.

Kiedy wydobyła zza pasa bicz, magia wystrzeliła z jej ciała. Kroki na moment zatrzymały się, przestraszone siłą, z jaką mają się zmierzyć. Moc jednak opadła, Lucy nie umiała jej utrzymywać na tym samym poziomie przez długi czas. A przede wszystkim: po co? Uderzenie magii miało tylko odwrócić uwagę.

Podskoczyła w miejscu, unosząc dłoń z biczem. Okręciła go w powietrzu i zakreśliła okrąg, po którym rozniosła magię Lokiego. Duch zrozumiał. Skoczył na drzewo i rozejrzał się po okolicy. Kontrolowani ludzie zmierzali ku nim ze wszystkich stron.

Błagali o pomoc. Ich oczy pochłaniała ciemność, w której gdzieś w środku mienił się czerwony punkt. Skóra zmieniła się w złuszczone kartki papieru. Odrywały się, odsłaniając sine mięśnie, z których wylęgały się młode węże.

— Lucy, jest źle! — zawołał Loki.

— Wiem — odpowiedziała krótko, gromadząc wokół siebie energię światła. — Zamknij oczy — ostrzegła Shinę.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz