Rozdział 91

15 4 2
                                    

Zeref przełożył kwiat między palcami, a potem zerknął na śpiącą spokojnie na łóżku Lucy, która dłużej nie potrzebowała magicznej rośliny. Obudziła się z własnej woli, zaprzeczyła wszelkim, dotąd mu znanym prawom, dokonując cudu. Wiele lat temu oddałby za niego wszystko, nawet własną duszę. Dziś po prostu siedział i uśmiechał się, doznając niewyobrażalnej ulgi. Lucy żyła. Powróciła do zmysłów. Otrzymała drugą szansę, na którą niewielu byłoby stać. I była gotowa dalej walczyć o swoją przyszłość.

To wiele.

Odłożył kwiat z powrotem do kryjówki. Postanowił, że nie wykorzysta go bezsensownie. Nadal tkwił w nim niewykorzystany potencjał, a zagrożenie nie zniknęło zza rogu. Jego moc może im się jeszcze kiedyś przydać.

Zbliżała się kolejna walka z Acnologią, dawny, zapomniany bóg najpewniej przejął w pełni ciało Nashi, a świat podążał za nieprzewidywalnymi zmianami, których nie dało się dłużej zatrzymać.

Podjął z podłogi koc i okrył nim Lucy i trzymaną w jej ramionach dziewczynkę. Życzył im dobrych snów, choć słońce wysoko świeciło na niebo. Było południe, do tego ciepłe i bardzo słoneczne, nawet w wyrytej w skale kryjówce zrobiło się ciepłej niż zazwyczaj. Mimo to i Lucy, i dziewczynka drżały z zimna. Jedna dalej nie przyzwyczaiła się do swojego ciała po przebudzeniu, a drugą trawiła gorączka i koszmary. Zapalił kadzidło ze sproszkowanym ogonem jaszczura, który miał właściwości uspokajające. Sam wyszedł.

Rozprostował kości, rozciągnął mięśnie i w końcu wziął głęboki wdech świeżego powietrza. W około trwała tak przecudowna cisza. Nikt mu nie przeszkadzał. Pozbył się wszystkich niepotrzebnych mieszkańców, podróżnicy bali się przemieszczać po tych terenach, a zwierzyna już dawno odeszła w poszukiwaniu dla siebie lepszego miejsca.

Wydawało się, że dzień... po prostu zapowiada się dobrze.

Było to złudne wrażenie.

W powietrzu unosił się ostry, chaotyczny zapach magii. Nie przyodział złotych drobinek, czystej magii wywodzącej się od bogów sprzed początków istnienia. Ukształtował się w niekontrolowane fale, zalewające serca goryczą. Będący niewidzialną istotą, uderzającą bez ostrzeżenia.

— Co? — usłyszał słaby głos za sobą.

Obrócił się gwałtownie. Podbiegł do Lucy i złapał ją, zanim zdążyła wyjść z ich kryjówki. Pchnął ją na siłę do środka.

Ku jego zaskoczeniu, napotkał niespodziewany opór. Myślał, że pchnął dziewczynę, ale ta nadal znajdowała się w miejscu. Stała niewzruszona, odrobinę zagubiona. Patrzyła w stronę nieba, jakby wyglądając lecącego po niebie ptaka.

— Lucy, proszę cię, wróć do środka — błagał, bo odniósł wrażenie, że w innym wypadku go nie usłucha.

Pokręciła głową.

Wykonała jeden krok do przodu, popychając Zerefa. Nie chciał jej skrzywdzić, nie, kiedy nadal jej ciało regenerowało się, ale nie miał wyjścia. Pstryknął palcami, formując cień za plecami Lucy. Był to jej własny. Wyskoczył jak ptak, złapał i pociągnął do tyłu.

Zdziwiła się, ale nie stawiała oporu. Pozwoliła się zaprowadzić z powrotem do środka.

— Co? To? — Wskazała palcem na niebo. — On... wraca.

Nie pamiętał, by w przeciągu ostatnich dni wymówiła inne słowo od "Nashi". A więc to jej pierwszy raz, kiedy powiedziała tak wiele.

Zeref z jednej strony się wzruszył, z drugiej zaczął martwić. Lucy wyczuła to samo, co on — nadciągające zagrożenie, niespotykaną moc, chaotyczną energię, która miała swój początek w jednej istocie.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz