Rozdział 46

70 7 3
                                    

Opadła z sił. Położyła się na śniegu i na chwilę przysnęła, śniąc jakby na jawie. Widziała zbliżającego się ku niej Natsu. Śnieg roztapiał się pod jego stopami, wołał ją, wykrzykiwał jej imię i szukał, kiedy leżała w opuszczonej przez świat uliczce, nie mając sił płakać i prosić o pomoc. Przerosło ją wszystko, a najbardziej żałowała tego, że nie odpuściła. Trzymała w sobie nienawiść od ponad dwóch lat i nie dała ani Natsu, ani sobie szansy, aby cokolwiek naprawić.

Jeśli wróci, zmieni życie.

Jeśli jeszcze raz spotka prawdziwego Natsu, wybaczy mu i zaczną od nowa.

Poczuła na swoim ramieniu coś ciepłego.

— Lucy — usłyszała brzęczenie w swoich uszach.

Powtarzała sobie, że to tylko sen i w rzeczywistości nikt do niej nie przyjdzie. Została sama w tym świecie — z wyrzutami sumienia, problemami i poczuciem, że nic w życiu nie osiągnęła. A mogła tak wiele...

— Lucy! — Głos wydawał się wyraźniejszy.

Otworzyła niepewnie oczy.

Natsu podniósł ją i pobiegł w kierunku jej mieszkania, roznosząc swoje ciepło po całym jej ciele. Nie zatrzymywał się, choć ludzie za nim wołali. Przepraszał tylko, po czym rozpychał kolejny tłum na bok, aby zrobić sobie przejście do domu.

— Natsu... — wypowiedziała słabo jego imię.

— Jestem tu, jestem, Lucy, co się stało? — zapytał na jednym wydechu.

— Nie...

Poruszyła dłonią. Tak bardzo chciała sięgnąć ku jego twarzy i ująć czule policzek — podziękować za to, że do niej wrócił, za uśmiech i za to, że znowu zaczął się starać, w przeciwieństwie do niej.

— Trzymaj się, trzymaj. Lucy, kocham cię! — wyznał pośrodku ulicy. — Wiem, że czasem jestem irytujący, ale...

— Nie... — powtórzyła znowu to samo słowo.

Dotarli pod mieszkanie.

Natsu walnął w drzwi, otworzył je na siłę i pobiegł w stronę łóżka, do którego wrzucił w pełni ubraną Lucy. Przykrył ją kołdrą, kocem, potem jeszcze jedną narzutą. Rozpalił na szybko ogień w kominku, a i na zaś rozniósł swoje płomyki po całym pomieszczeniu.

Lucy ogarnęło błogie ciepło. Odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu poruszyła całą ręką. Odrętwienie powoli mijało, ale i tak najmocniej cieszyła ją obecność Natsu.

— Dziękuję — wyszeptała.

— Nie, nie, nic nie mów. O boże, to moja wina. Moja? — zapytał siebie, a potem dał krótką odpowiedź: — Tak, moja. Przepraszam za te gorące źródła. Przesadziłem, prawda? Oby nic ci się nie stało?

Złapał za jej dłoń ukrytą pod warstwą ciepłych materiałów. Uśmiechnął się czule, a w jego oczach zebrały się łzy. Nie sądziła, że kiedyś ujrzy tak zmartwionego Natsu, nawet jeśli wciąż nie należał do jej rzeczywistości.

— Nic — wydusiła z siebie w końcu. — To nie ty...

— Ci... — Przygładził jej włosy. Wyleciała z nich para wodna, kiedy wysuszył je swoim ogniem. — Jestem przy tobie, więc zaśnij. Już dobrze. Zaśnij...

I z jakiegoś powodu, zasnęła.

Śniła jej się Nashi, jej drugie urodziny i rodzinne przyjęcie, na które zaprosili całe Fairy Tail. Wszyscy się śmiali. Popijali piwo, pomiędzy się bili, a na końcu Erza i Gray ogłosili, że planują się pobrać. Maury stał w kącie, jakby nie należał do tej całej zgrai. Trzymał się na uboczu, bawiąc talią starych kart. Nagle Nashi go złapała, pociągnęła w stronę środka sali i poprosiła, by zdmuchnęli razem tort, bo to ich wspólne urodziny.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz