Rozdział 48

66 8 8
                                    

Lucy wyskoczyła przez okno, prosto w jedną zasp. Śnieg sięgnął jej aż do kolan. Zadrżała z zimna, ale to ją nie powstrzymało przed przedostaniem się do przyjaciół.

Świat Maurego się załamał.

Zimowe niebo przełamała burzowa błyskawica, która wstrząsnęła całą idealną rzeczywistością, którą stworzył dla ciebie i dla innych. Lucy przetrzymała się się ściany, kiedy ziemia pochyliła się przed nią, zsuwając śnieg na bok, jakby ktoś chciał strzepnąć okruchy z deski do krojenia.

Erza wbiła miecz w środek chodnika, po czym chwyciła i Graya, i Natsu, którzy zaczęli przesuwać się w dół nieznanego.

Jednak Lucy wiedziała, co znajduje się na końcu.

Nic.

Z nicości powstała ta rzeczywistość i Maury przywraca pierwotny porządek.

Śmiechy tłumu umilkły, zamieniając się w krzyki pełne przerażenia i zwątpienia, jakby każdy z pojedyncza budził się z długiego i głębokiego snu. Nikt więcej nie śpiewał. Wieczny festiwal zamilkł w ogniu przerażenia, który zgotowało im dziecko. Rzucali się, przebiegali przez siebie, rozdeptywali, a drużyna słuchała z oddali horroru, który miał miejsce na placu.

Lucy skoczyła. Złapała się za latarnię, okręciła na niej i objęła nogami, aby pewniej utrzymać się w pionie. Podciągnęła się kawałek do góry, ale niewystarczająco wysoko, aby zobaczyć, co się dzieje za aleją.

— Głupia! — skarcił ją mężczyzna. — On. Nas. WSZYSTKICH. ZABIJE!

— Kto? — wycedziła Erza przez zęby.

Poderwał się mocniejszy wiatr. Erza puściła rękojeści miecza, a wraz z nią zostali porwani i Gray, i Natsu. Krzyk zamarł na ustach Lucy. Zamiast wrzeszczeć, rozejrzała sie dookoła. Zobaczyła linię, która wydobyła sie spod warstwy śniegu. Odbiła się od ziemi, chwyciła ją w mocnym uścisku, po czym wzbiła do góry, na szybko przywiązując linę wokół latarni.

Wytrzymała.

Lucy złapała Natsu za nogę, ten chwycił Erzę, a kobieta z kolei ścisnęła Graya. Cała czwórka na moment była bezpieczna, lecz wiatr narastał. Jego siła zmieniła się w kaskadę porywów. Lucy obawiała się, że lina za moment pęknie. Napięła się do granic możliwości, trzymając czwórkę magów, aby nie wpadła w środek wichury.

— Dlaczego ich wypuściłaś? — odezwał się głos nad nimi.

Maury zawisnął w szalejącym wokół niego powietrzu. Płakał. Ciągle rękawem ocierał łzy, przez co zaczerwieniały mu oczy. Nie patrzył na Lucy, nie zwrócił uwagi nawet na swoich biologicznych rodziców, skupił się na Erzie i Gray. Przez moment rozchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zamilkł. Zdusił w sobie.

Machnął ręką.

Wichura ucichła. Drużyna magów opadła prosto na twardą kostkę — najpierw Lucy, potem Natsu, Erza i na końcu Gray. Zdusili Lucy swoimi ciałami tak, że z trudem oddychała. Uderzyła Natsu w bok, żeby wstał. Ten podniósł się niechętnie, zrzucając resztę.

Erza otrzepała się na szybko, przybrała swoją codzienną zbroję i granatową spódnicę, miecz oddaliła.

— Maury, co to ma znaczyć?! — spytała ostrym tonem.

Chłopiec odwrócił wzrok. Jego policzki zaczerwieniły się ze wstydu, zagryzł wargę i nie odważył się wypowiedzieć choćby najkrótszego słowa. Zamiast niego odezwał się jego ojciec:

— Jak mogłeś? — zapytał ciężko, otulając żonę ramieniem, aby okazać jej wsparcie w tej trudnej dla nich chwili.

Za oknem czuli się bezpiecznie, jakby byli przekonani, że tam Maury ich nie znajdzie. Za tymi czterema ścianami, wśród padliny i zgliszczy domu, nie obawiali się syna, który przykuł ich do ściany, odebrał jedzenie i obciął języki, a potem pozostawił na pastwę losu. Na samą myśl o tym, co ich spotkało, Lucy robiło się niedobrze.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz