Rozdział 71

97 4 4
                                    

Przemierzała Magnolię bez większego celu. Jeszcze nie odnalazła w sobie odwagi, żeby opuścić miasto. Wcześniej i tak powinna odwiedzić dom Natsu i stamtąd zabrać resztę swoich rzeczy. Jednak nie śpieszyło jej się.

Miasto rodziło się do życia, kiedy pierwsi mieszkańcy zaczęli odwiedzać targ. Wkrótce zrobiło się tłoczno i hałaśliwie. Z trudem słyszała własne myśli. To nie był najlepszy czas na skupienie. Może nie tego w tym momencie potrzebowała, a towarzystwa innych ludzi? Uspokajali, odwracali uwagę od wszystkiego, o czym próbowała zapomnieć. Może to i lepiej.

Za chwilę spakuje się, opuści teren miasta, uda się w podróż, może odwiedzi Juren, a dalej droga otwarta. Nic nie stanie jej na przeszkodzie przed przygodą. Ona i jedna wielka podróż, o której zawsze marzyła. Tylko dlaczego w takim razie ani razu się nie uśmiechnęła? Gdzie podziała się cała radość, która powinna nią teraz zawładnąć?

— Tu jesteś — usłyszała obok siebie znajomy głos.

Obróciła się.

— Właścicielka... — Pomału zdała sobie sprawę, że dawna właścicielka domu, w którym wynajmowała pokój patrzyła się na nią po przeciwległej stronie kanału. Postarzała się i znowu przytyła, choć na siłę próbowała wcisnąć jeden ze starszych kostiumów Lucy. Do tego przykleiła sobie sztuczną perukę.

Wyglądała przekomicznie, ale z drugiej strony Lucy chwyciło nostalgiczne wspomnienie. To tu przez wiele lat był jej dom, zanim go opuściła.

Przeskoczyła przez kanał, na drugą stronę i wylądowała tuż przed właścicielką. Kobieta poprawiła grube okulary i uśmiechnęła się szeroko.

— Wróciłaś?

— Wróciłam i... zaraz opuszczam miasto — odpowiedziała nieśmiało. — U pani wszystko dobrze?

— Oczywiście, że nie! — oburzyła się. — Nikt po tobie nie chciał wynająć pokoju. Jednak Fairy Tail było atrakcją tego miasta, kiedy je opuściliście, nagle zrobiło się tu strasznie cicho.

Lucy zaśmiała się.

— W to uwierzę — zapewniła kobietę. — Szkoda tylko, że nikt nie chciał się do pani wprowadzić. Wspaniałe miejsce i nie trzeba za dużo płacić.

— Tylko pieniądze ci w głowie, smarkulo! — Chwyciła Lucy za ucho i pociągnęła je. — I co to znaczy, że znowu opuszczasz miasto? Mało ci przygód? Chłopaka sobie znajdź, pobierzcie się i naróbcie dzieci, a nie...

Puściła ją.

Lucy zdusiła sobie łzy, nie pozwalając sobie na płacz na ulicy. Objęła brzuch i zacisnęła na nim ręce, znowu przeżywając horror z jaskini, a potem pomyślała o Nashi, o jej córeczce. Czy naprawdę się narodzi? A może już zmienili przyszłość swoimi działaniami?

Zatrzęsła się, budząc horror nieustannych myśli, które pojawiały się jedne za drugimi. Nie sądziła, że tej nocy i przez kolejne chociaż raz zaśnie, szczególnie ze świadomością niewiadomej jutra.

— Co ci się stało? — Właścicielka złapała za dłoń Lucy. Zdała sobie sprawę, że brakuje na niej znaku gildii. — Opuściłaś...

— Wyrzucili mnie — przerwała kobiecie. — Zabiłam ludzi, mało kto chce mi wybaczyć. W sumie... nie żałuję, ale mimo wszystko... niekoniecznie wychodzi mi życie.

— A ten chłopak?

Wskazała w kierunku gildii.

— Został ze swoją rodziną — wytłumaczyła kobiecie. Nic przed nią nie miała do ukrycia, poza tym potrzebowała z kimś porozmawiać. Z kimkolwiek...

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz