Rozdział 42

74 8 17
                                    

Prawdziwy świat wykraczał poza zrozumienie, które Lucy była gotowa ogarnąć. Myślała, że idąc z przyjaciółmi na ich kolejną, wspólną przygodę, wróci do dawnej siebie — przynajmniej w części. Jednak po kilku dniach spędzonych w ich towarzystwie odkryła, że to niemożliwe.

Zbliżali się do Bard Town. Na noc rozłożyli obozowisko przy starej kopalni, przy samym jego wejściu, gdzie robotnicy zostawili swoje narzędzia, jakby uciekając w popłochu przed potworami kryjącymi się w podziemiach. Nierzadko kopalnie skrywały tunele, do których człowiekowi nie wolno było wchodzić. Ludzie ignorowali te prawa, wdzierając się po drogocenności, które nigdy nie należały do nich. Natura nie wybaczała, a ciała robotników znajdowano po latach, gdy w końcu grupa magów decydowała się zbadać podejrzane tunele.

Ze względów bezpieczeństwie Lucy rozrysowała runy przed wejściem. Zmówiła starą, prawie zapomnianą modlitwę, którą kiedyś usłyszała od umierającej staruszki, a która pozwalała bezpiecznie spędzić noc w niebezpiecznej okolicy. Modliła się zawsze, gdy jej życie było zagrożone, i dożyła starości.

— Lucy, naprawdę tego nie potrzebujemy — odburknął Gray, przekładając na bok przypiekające się kawałki mięsa.

— Daj jej robić, co chce — skarciła chłopaka Erza. — Lucy, nie przejmuj się. Zaakceptujemy wszystkie twoje dziwactwa.

Bez względu na zdanie innych, kontynuowała. Znaki nie były wyraźne, więc nie zadziałają właściwie, jeśli nadejdzie zagrożenie. A skoro tutejsi robotnicy zostawili za sobą cały dorobek życia i nigdy po niego nie wrócili, to ta kopalnia skrywała większe niebezpieczeństwo niż początkowo mogło się zdawać.

Tylko nie rozumiała jedzenia. Pojemniki z zepsutymi kanapkami leżały porozrzucane przed wejściem do kopalni. Nadgryzły je dzikie zwierzęta, ale nie zjadły. Coś je odstraszyło w trakcie posiłku. Dalej zauważyła kurtki, przybory, nawet dokumenty, które zostawiało się przed wejściem do podziemi.

— Naprawdę nikt po to nie wrócił? — zdziwiła się kobieta.

Przeszła przed runy, które rozproszyły się wraz z jej wejściem na drugą stronę. Dotknęła ścian — chłodnych, po których ściekały krople wody. Lucy starła je z zimnej powierzchni i roztarła między palcami. Struktura tej wody była dziwna. Nie przypominała krwi, ale była gęstsza od zwykłej wody.

— Lucy, gdzie jesteś? — zainteresował się w końcu Natsu. Trzymał dwa kawałki mięsa — jeden dla siebie, drugi dla Lucy.

Nie odpowiedziała mu. Ruszyła wgłąb kopalni. Przesunęła kilka desek przed zejściem do podziemi, nie wyglądały na zniszczone. Gdyby dzika bestia przedarła się przez nie, nic by nie zostało z belek.

Lucy chwyciły coraz większe wątpliwości. W tej kopalni wydarzyło się coś, z czym jeszcze się nie spotkała. W innych okolicznościach zostawiłaby kopalnię, ale skoro zbliżali się do Bard Town, to wolała zabezpieczyć się przez ewentualnymi niespodziankami. A kopalnie często ciągnęły się po wioski.

Przeszła kawałek. Zapaliła jedną z wiszących obok pochodni, kolejne zajęły się ogniem przez ciągnący się wzdłuż całej kopalni lont, który otaczał pochodnie. To sugerowało brak gazów.

Nagle zauważyła leżącą przy ścianie rękę. Podbiegła, młody mężczyzna leżał na ziemi z wbitym kilofem obok niego. Lucy trąciła górnika nogą. Nie poruszył się. przykucnęła przed nim, przewróciła mężczyznę na plecy i zbadała jego puls. Żył. Przyłożyła palce pod jego nos. Ku jej zaskoczeniu, oddychał normalnie. Wyglądał tak, jakby spał.

Odwróciła się i pobiegła w kierunku obozu, nie zamierzała zapuszczać się głębiej. Nie znała układu kopalni, poza tym z jakiegoś powodu ten mężczyzna zasnął. Lucy nie zamierzała sprawdzać, czy odpowiedź kryła się w głębiach kopalni.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz