Rozdział 69 (no w końcu!)

94 2 2
                                    

Brakowało jej unoszącego się w powietrzu zapachu herbaty. Zastąpił ją za to ten sam swąd rozkładających się ciał, który zostawiła za sobą w jaskini.

Powróciła do niej?

Nie była tego pewna. Brakowało sił, aby na chwilę rozchylić powieki i sprawdzić swoje przypuszczenia. Dlatego zostało jej bazowanie na pozostałych zmysłach. Jednak nikt się nie odzywał, trwała niepokojąca cisza, pogłębiająca w niej lęk, że została w tej ciemności sama. Gdzie Natsu? Co z Erzą i Grayem? Przypomniała sobie również o Nashi, która zniknęła chwilę przed tym, jak pojawił się bóg. O Maurym starała się zapomnieć. Skrzywdziłaby świadomie chłopaka, choć nic złego nie uczynił, oprócz tego, że się narodził.

— N... — wypowiedziała pierwszą literę od imienia Natsu i zemdlała z braku sił.

Budziły ją pojedyncze przebłyski.

Ktoś wziął ją na ręce i zaczął nieść, ktoś silny i szerokich barkach i bardzo męskiej twarzy. Nie był to Natsu, ta osoba przerastała go o głowę, a nawet dwie. Potem obudziła się na moment, leżąc w łóżku.

Poruszyła palcem wskazujący, przesuwając go w bok. Przypadkowo ręka zsunęła się ze śliskiej sofy i zawisła bezwładnie w powietrzu.

Kolejny raz straciła przytomność.

— To moja wina — usłyszała po którymś z kolei przebudzeniu.

— Nie mów tak — odezwał się drugi głos, zdecydowanie należał do mężczyzny.

— Czyli to jest... moje przeznaczenie?

— Możemy jeszcze uratować świat.

— A dlaczego miałbyś ratować świat?! — krzyknęła gniewnie.

Lucy wzięła głębszy wdech, co zwróciło uwagę siedzącej obok niej dziewczyny. Wróciła do Lucy, ujęła ją za dłoń i ścisnęła, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Niekoniecznie w to uwierzyła. Moment później odpłynęła.

Ostatni raz i pierwszy otworzyła oczy, kiedy zegar wybił północ.

Jej ciało leżało bezwładnie na starej sofie, przykryte grubym kocem i dodatkową warstwą materiałów, które ją ogrzewały. Było jej za ciepło, dusiła się pod ich ciężarem. Zrzuciłaby je z siebie, gdyby nie niemoc, z jaką się spotkała.

— Natsu? — zapytała, gardło miała wysuszone, nie pogardziłaby szklanką wody.

Usłyszała stukot, jakby drewna o podłogę. Obróciła bardzo powoli i ostrożnie głowę w stronę wejścia. Moment później stanęła w progu Erza. Podpierała się kulami, idąc krok po kroku w stronę Lucy. Zabrała za sobą krzesło od kompletu i usiadła obok.

— Popełniłam błąd — zaczęła, odwracając wzrok od Lucy.

— Hm? — Na więcej dziewczynę nie było stać.

— Okłamałaś nas — kontynuowała Erza. — Jak mogłaś?

Okłamała przyjaciół... Ciekawiło ją, do czego konkretnie odnosi się Erza: czy chodziło jej o Nashi, boga, jaskinię, a może dowiedziała się o czymś zupełnie innym? Niezależnie od wszystkiego, postąpiła właściwie, wytykając Lucy błąd. Zasłużyła na to.

— Cholera, cholera, cholera — wysyczała Erza, po czym rzuciła kulą w ścianę. Rozległ się rumor, kula opadła na podłogę, a hałas wciąż odbił się echem między ścianami budynku. — Zaufałam ci! Zaryzykowałam życie i... Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką, rodziną!

Była nią.

— Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co właśnie czuję? Zdradziłaś mnie, nas wszystkich — podkreśliła, jakby chciała, żeby Lucy poczuła się ze swoimi winami jeszcze gorzej.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz