18 stycznia 2022
Oliwier był doświadczony przez życie i znał smak niemal wszystkiego, czego tylko mógł zaznać człowiek. Wiedział co to ból, porażka, zwycięstwo, szczęście, gniew, obojętność, wściekłość, rozpacz, miłość... To wszystko przychodziło do niego mniej lub bardziej spodziewanie. Tkwił w różnych stanach krócej lub dłużej. Czasami się przyzwyczajał, a czasami trwało to ułamki sekund, że kiedy wracało, nadal wydawało się obce i nowe.
Była jednak jedna rzecz, której smak Oliwier potrafił przywołać nawet nieświadomie, choćby wyrwany w środku nocy z najpiękniejszego snu.
Samotność.
Rozumiał to jak nic innego. Całe życie spędził sam.
Wszyscy odchodzili. Nikt nie został.
Jego matka go nie chciała. Ojciec wolał alkohol. Opiekunowie w domu dziecka tak bardzo się nim nie interesowali, że niektórzy nawet nie wiedzieli, jak miał na imię. W końcu uznał, że może zwierzęta to były odpowiednie stworzenia, by ulokować w nich uczucia, ale i tu boleśnie się przejechał.
Może tak już miało być. Może ta wróżka, którą lata temu przyskrzynił za oszustwa, wcale nie była nawiedzona, kiedy podczas przesłuchania nieproszona przeprowadziła swoją mistyczną analizę, określając go krwawym księżycem.
Niesiesz za sobą śmierć — straszyła wówczas. — Nigdy nie zaznasz spokoju! Czuję tylko gniew! — wieszczyła, ale wtedy Oli trochę znudzony jedynie ostrzegł, żeby poważnie się zastanowiła nad dalszą wróżbą, bo nie ma przy sobie gotówki i nie będzie w stanie zapłacić.
To brzmiało jak kompletne brednie, ale może ta naciągaczka coś tam jednak wiedziała? W końcu Oliwier tak bardzo nie przywykł do tego, kiedy ktoś próbował się do niego zbliżyć, że ostatecznie mniej lub bardziej świadomie zmuszał wszystkich po kolei, by sami odchodzili. Choć z drugiej strony nikt nie był nigdy na tyle zdeterminowany, by jednak o niego walczyć i zostać...
Przez długi czas wydawało mu się, że ta wysoko ustawiona garda i zasieki mają go uchronić przed zranieniem. Jeżeli nikogo nie było w pobliżu, nikt nie mógł zrobić mu krzywdy.
To miało sens, jednak właśnie do niego docierało, że to nie bólu się bał.
Bał się porzucenia...
Gdyby ktoś go zranił, to by chociaż oznaczało, że cokolwiek znaczy. Ale gdy ktoś odchodził, to oznaczało, że nie był wart nawet tych negatywnych emocji. Był tak nieznaczący, że najlepiej było go po prostu zostawić i nigdy się nie oglądać.
Udawał, że go to nie rusza i nawet mu to wychodziło, bo na dobrą sprawę, nigdy nie spotkał kogoś, na kim by mu zależało. Więc gdy kolejna osoba odchodziła, to wcale tak nie bolało. Przyzwyczaił się.
Ale sytuacja w końcu musiała się zmienić i Oliwier trafił na kogoś, kto zyskał nad nim pełną władzę, choć bronił się przed tym i wierzgał, jak zwierzę złapane we wnyki. Na początku zdezorientowany nie wiedział, co się z nim dzieje. Czemu tak reagował? Czemu jego umysł płatał mu takie okrutne figle? To było złe! Nie mógł patrzeć w taki sposób na chłopaka, którego dorastania był świadkiem! Denis powinien zostać na zawsze poza nawiasem, nieosiągalny. Nawet kiedy Oli już nie miał sił się bronić i nie mógł już oszukiwać uczuć, to nadal powinien był kontrolować swoje działania. Powinien był to przerwać. Wynieść się, choćby na drugi koniec Polski. Zostać w tych Katowicach i...
Nie. Nie mógł. I dobrze, że tego nie zrobił.
Jak mógłby? Żaden człowiek nie miał tak silnej woli. Absolutnie żaden.
CZYTASZ
Francuski piesek [boyxboy]
RomanceDenis ma dziewiętnaście lat, Oliwier trzydzieści osiem. Denis jest dosyć skrytym w sobie chłopakiem, który niepewnie stawia kroki w dorosłe życie, a Oliwier to niezwykle cyniczny, pewny siebie policjant ze skłonnościami narcystycznymi. Denis dorasta...