4 października 2018
Marcel nigdy nie sądził, że gotowanie może stać się jego pasją i... w zasadzie to się nie stało — nadal nienawidził stać przy garach, kiedy była jego kolej i udawać, że sprawia mu to przyjemność — jednak od pewnego czasu zaczął gotować wspólnie z Alicją. Średnio raz w tygodniu jego żona wynajdowała jakiś dziwnie brzmiący, egzotyczny przepis, którego prawdopodobnie w innych okolicznościach nigdy by nie wybrali. Kupowali wówczas potrzebne produkty i przechodzili do fazy eksperymentów. To była o wiele lepsza zabawa, bo robili to z ciekawości, a nie z przymusu. Nie czuli presji, że to, co przygotowują, musi im wyjść i że ma być przy tym smaczne. To było właśnie w tym wszystkim najbardziej ekscytujące — zabierali się za potrawy, o których nie mieli absolutnie żadnego pojęcia, a przez to nie mieli oczekiwań poza tym, żeby dobrze się bawić.
Bez chłopaków w domu było dziwnie cicho i momentami wręcz pusto — choć cała czwórka dobermanów robiła co mogła, by tę ciszę zaburzać — dlatego nowy element w postaci wieczorków kulinarnych wprowadzał w domu Armińskich powiew świeżości i pozwalał skutecznie się zrelaksować.
W ten czwartkowy wieczór, kiedy tylko Marcel wrócił z Oriona, Ala z entuzjazmem oznajmiła mu, że znalazła dla nich idealny przepis.
— Pølse i lompe — spróbowała wymówić, marszcząc przy tym brwi. — Tak, prawdopodobnie zmasakrowałam wymowę, więc oby to smakowało lepiej, niż brzmiało — dodała rozbawiona.
Marcel pokiwał zaintrygowany głową, próbując jednocześnie okiełznać wszystkie cztery psy, które zachowywały się tak, jakby nie widziały go od dwóch lat, zamiast dwóch godzin.
— Kompletnie nic nie mam przed oczami — przyznał zaraz, co wbrew pozorom brzmiało niemal jak komplement, bo przecież o to chodziło, by nie mieć oczekiwań.
Alicja wyszczerzyła się zadowolona i zaczęła mu czytać genezę tego norweskiego dania.
— Czyli... naleśniki z ziemniaków? Jesteś pewna, że to norweskie, a nie polskie? — dopytał, na co Ala tylko wzruszyła ramionami.
— Jest tu napisane, że zamiast parówki można przyrządzić opcję na słodko z masłem i brązowym cukrem — wyczytała jeszcze. — Moris — syknęła, kiedy doberman zadarł łeb i położył pysk na stole, węsząc, czy może coś się dla niego znajdzie. Marcel za to pstryknął delikatnie psa w nos, na co ten śmiesznie fuknął, ale potem do niego podszedł, machając ogonem.
— Zjedzcie z cukrem, a mi oddajcie kiełbaski? — spróbował przeczytać myśli zwierzaka, zwracając się do niego pieszczotliwie, na co Alicja parsknęła. Moris za to zaczął jeszcze bardziej szaleńczo wymachiwać ogonem, nie zwracając uwagi, że uderza nim w nogę od stołu z niemałą mocą.
— Okej, zabierz je stąd — powiedziała ostrzegawczo kobieta, dostrzegając, że kolejny doberman zajrzał na blat, by sprawdzić, czy znajduje się na nim coś zjadalnego. Co prawda nic nie znalazł, ale to nie przeszkodziło mu, by polizać powierzchnię i się na sto procent upewnić.
Marcel zaśmiał się na to, ale uznał, że faktycznie pora wyprosić to wesołe stadko do ogrodu, by się trochę przewietrzyło przed snem. Niby w wakacje zadbał o to, by rozbudować i ocieplić kojce, tak by psy mogły tam nocować nawet do zimy, ale po prostu nie miał serca ich tam zostawiać. Poza tym w nocy dobermany głównie spały i jeszcze nic nie napsociły... choć Alicja jasno i wyraźnie dała mu do zrozumienia, że wystarczy najmniejszy wypadek, a będzie nocował z psami w kojcu. Nie do końca był przekonany, że to tylko takie gadanie.
Dwadzieścia minut później, kiedy pozbył się psów, przepakował torbę i się przebrał, wrócił do kuchni, gdzie Alicja przygotowała już dla nich stanowisko, po czym zabrali się za realizację przepisu.
CZYTASZ
Francuski piesek [boyxboy]
RomanceDenis ma dziewiętnaście lat, Oliwier trzydzieści osiem. Denis jest dosyć skrytym w sobie chłopakiem, który niepewnie stawia kroki w dorosłe życie, a Oliwier to niezwykle cyniczny, pewny siebie policjant ze skłonnościami narcystycznymi. Denis dorasta...