2

2.6K 90 4
                                    

Ember

Uciekałam, potykając się o wyrastające z podłoża konary. Co chwila oglądałam się za siebie, choć miałam świadomość tego, że mogłam się wywrócić. Słyszałam za sobą czyjś szybki bieg, ale miałam nadzieję, że nie zostanę złapana. Gdyby tak się stało, byłoby po mnie. 

- Stój, do cholery! Nigdy od nas nie uciekniesz!

Miałam tego pełną świadomość. Ze świata, do którego wkroczyłam, nie było ucieczki. Nie chciałam się w nim znaleźć, ale stało się to nie z mojej winy. Zniszczono mnie na wiele różnych sposobów, ale nie miałam zamiaru się poddać.

Zostało mi około dwadzieścia metrów do pokonania. Biegłam coraz szybciej, choć okropnie chciało mi się pić. Nagie stopy niemiłosiernie mnie bolały, gdyż w trakcie rozpaczliwego biegu wbijały mi się w nie małe kamyczki i gałązki drzew. Czułam kolejne rany na przedramionach i łydkach, ale uparcie biegłam przed siebie. 

Brama była otwarta. Wcześniej nacisnęłam przycisk otwierający wrota piekła. Do pokonania miałam dokładnie dwa kilometry. Udało mi się już pokonać znaczą część drogi. Wystarczyło dziesięć metrów, abym znalazła się przy wyjściu, gdy nagle coś uderzyło mnie w głowę, a ja padłam na ziemię jak długa. 

Zapłakałam głośno, kiedy poczułam, że moje ręce zostają wykręcone do tyłu. Pojawił się na nich zimny metal kajdanek. Ryknęłam głośno, prosząc o pomoc. Ludzie, którzy zamieszkiwali tereny wokół nie znali angielskiego, więc nawet gdyby mnie usłyszeli, nie przyszliby mi z pomocą. Nie tylko dlatego, że nie rozumieli, co krzyczałam, ale również dlatego, że wiedzieli, kim był potwór zarządzający miejscem, w którym mnie więziono. 

- Nie wiem, po co to zrobiłaś. Naraziłaś się naszemu panu na karę, magnolio. 

Yubei przerzucił mnie na plecy. Skute z tyłu ręce boleśnie wrzynały mi się w kręgosłup, ale ten ból był niczym w porównaniu do ran, które miałam na ciele. Najbardziej bolały te na stopach.

Lu Tian stał z boku i patrzył na mnie ze współczuciem. W tym czasie Yubei, jego wspólnik, wiązał moje nogi.

- Mocno się poraniłaś, magnolio - rzekł, delikatnie dotykając moich zmasakrowanych stóp. Mężczyzna westchnął ciężko, widząc moje cierpienie. 

Yubei i Lu Tian mieli po dwadzieścia siedem lat. Byli strażnikami więzienia, w którym zostałam zamknięta. Cóż, nie było to więzienie w dokładnym tego słowa znaczeniu, ale skoro nie mogłam stąd wyjść, to miejsce było to dla mnie czymś w tym rodzaju.

Byłam tutaj od pięciu miesięcy. W tym czasie ci dwaj mężczyźni stali mi się bliscy. 

Nie byli moimi przyjaciółmi. Co to, to nie. Gdybym mogła zapewnić sobie wolność zabijając ich, sięgnęłabym po nóż bez chwili zawahania. Niestety tak to nie działało. Gdybym spróbowała skrzywdzić strażników, moja kara byłaby bardzo ciężka. Nieoficjalnie na dworze mówiło się, że groziłoby mi ukamieniowanie, a do tego wolałam nie dopuścić. 

Yubei i Lu Tian byli chińskimi wojownikami. Obaj mieli ciemne włosy i brązowe, skośne oczy. Byli ode mnie wyżsi zaledwie o kilka centymetrów, ale dzięki solidnym ćwiczeniom, którym poddawali się codziennie rano i wieczorem, mieli doskonałe do walki sylwetki. 

Mimo, że mężczyźni za każdym razem starali się wbijać mi do głowy posłuszeństwo, nie słuchałam ich. Starałam się uciec i walczyć o wolność, niestety nie było to możliwe. 

Yubei nazywał mnie swoją magnolią. Miał do mnie słabość, ale nigdy nie posunął się do tego, aby dotknąć mnie w niewłaściwy sposób. Lu Tian natomiast był małomówny, ale również się o mnie troszczył. Gdy pewnego dnia ich pan zamknął mnie na tydzień w piwnicy bez jedzenia i picia, moi towarzysze w niedoli przynosili mi cokolwiek nawinęło im się pod rękę, abym nie padła z głodu. Ich pan raz pobił mnie tak mocno, że przez kilka dni nie umiałam chodzić, więc Yubei i Lu Tian nosili mnie na rękach. Nie byli dla mnie źli, ale nie byli moimi przyjaciółmi. 

EdgarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz