39

1.4K 79 2
                                    

Ember

Byliśmy już coraz bliżej Chin. Z czasem, im bliżej lądowania byliśmy, w tym większy szał wpadałam. 

Jeden ze strażników, wkurzony moim zachowaniem, podszedł do Yubeia i zaproponował, żeby podać mi zastrzyk usypiający. Spojrzałam na znanego mi mężczyznę, którego imienia nie kojarzyłam, z błagalną prośbą. Nie chciałam być wobec nich taka uległa, ale nie byłam w stanie zachowywać się w inny sposób. Wiedziałam, że w rękach tych mężczyzn było życie Edgara i pozostałych. To dla nich oddałam się w niewolę. Gdyby nie oni, walczyłabym do utraty tchu. 

- Nie podam jej zastrzyku. Nasz pan chce, aby jego storczyk był w pełni rozbudzony i świadomy.

Storczyk. Nienawidziłam tego przezwiska. Brzydziłam się nim podobnie jak magnolią. W ten drugi sposób zwracał się do mnie jednak Yubei, a nie Chen Xing Ke. 

- Mam to w dupie. Jeśli jeszcze raz krzyknie, zleję jej tyłek pejczem. 

- Nie masz prawa jej tknąć - odparował wściekły Yubei, ściskając mnie za udo. - Ember jest pod moją opieką. Wy tylko pomagacie w uprowadzeniu. 

Rozgniewany mężczyzna o ostrych rysach twarzy, wyglądający niczym kobra, spojrzał na mnie z nienawiścią. Gdyby nie było tutaj mojego obrońcy w postaci Yubeia, na pewno splunąłby mi w twarz, a może i potraktował gorzej. 

- Jak sobie chcesz. Wierz jednak, że jeśli mnie wkurwisz, oberwiesz boleśnie, suko.

Skuliłam się. Spuściłam głowę, czując wstyd, gdy Kobra tak mnie nazwał. Nie chciałam pytać mężczyzny o jego imię, więc sama nadałam mu takie przezwisko.

- Nie przejmuj się nim, magnolio - oznajmił spokojnie Yubei, głaszcząc mnie po nodze, która nerwowo podskakiwała. - Bohai jest zdenerwowany, bo musiał zostawić swoją kobietę, która jest w ciąży. Na pewno ulżyło mu, że może wrócić do niej wcześniej. Nie gniewaj się więc na niego.

Byłam zdziwiona, że ktoś o tak paskudnym charakterze, jakim odznaczał się Bohai zwany Kobrą, był w stanie usidlić jakąś kobietę, a w dodatku ją zapłodnić. Nie wierzyłam w to, że jakakolwiek niewiasta mogłaby być z tym człowiekiem z własnej woli. Współczułam tej dziewczynie i miałam nadzieję, że jednak nie była z Bohaiem z przymusu. Choć mimo, że jej współczułam, to najbardziej w tej sytuacji współczułam sobie. 

W końcu samolot zaczął podchodzić do lądowania. Yubei upewnił się, że miałam zapięte pasy bezpieczeństwa. Mężczyzna założył mi na oczy opaskę. 

- Mam cię zakneblować? Czy mogę ci zaufać? 

Zaufanie w tej sytuacji brzmiało po prostu śmiesznie. Mimo wszystko, nie mogłam pozwolić na to, aby Yubei odebrał mi możliwość rozmawiania z nim. 

- Nie będę krzyczeć. Proszę, nie knebluj mnie. Wiesz, że mam problemy z oddychaniem. 

Nie kłamałam. W czasie swojej niewoli w pałacu Chena Xing Ke odkryłam u siebie lekką niewydolność płuc. Lekarz mojego "pana", który specjalnie dla mnie przyjechał do pałacu oznajmił, że było to spowodowane stresem, a konkretniej atakami paniki. Chen był wściekły, ale nie obwiniał mnie, tylko siebie. Przez dwa tygodnie zachowywał się w stosunku do mnie jak prawdziwy dżentelmen. Dbał o mnie i przytulał tak często, jak nigdy wcześniej. Później jednak jego seksualna frustracja znów wzięła górę, a ja musiałam mu się podporządkować. 

Kiedy samolot wylądował na płycie lotniska, napełniłam płuca powietrzem. Gdy maszyna się zatrzymała, usłyszałam kroki strażników. Wstali ze swoich miejsc i byli gotowi, aby oddać mnie nienaruszoną swojemu władcy.

EdgarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz