33

1.6K 73 11
                                    

Master Rose

- Uśmiechnij się, Archie - wyszeptała mi do ucha Cherrie, dając klapsa w pośladek. Gdybyśmy nie byli w ogrodzie sami, wściekłbym się na nią. Za mocno jednak szanowałem tą kobietę, aby ją zbesztać.

- Nie czuję się na siłach, żeby się uśmiechnąć - wyznałem, popijając szampana.

- Och, kochany. Musisz w końcu ruszyć naprzód. Chyba, że jesteś gotów zachować się jak mężczyzna i wrócisz do swojej ukochanej gwiazdeczki.

Skrzywiłem się. Dopiłem szampana do końca i usiadłem na dwuosobowej huśtawce. Zwykle siadali na niej dominujący z klubu, podczas gdy ulegli klęczeli przed nimi. Mimo, że wiedziałem, iż nie powinienem spoufalać się z Cherrie jeszcze bardziej, to potrzebowałem towarzystwa. Nawet taki mruk, jakim byłem ja, od czasu do czasu musiał się komuś wygadać.

Jedną z moich żelaznych zasad było to, że się nie upijałem. Nienawidziłem tracić kontroli nad sytuacją. Chciałem być panem w każdej możliwej chwili. Zawsze rządziłem i patrzyłem na innych z góry. Byłem znany jako surowy pan i dlatego tak wiele kobiet się do mnie zgłaszało. Inne mniej, kolejne bardziej zdesperowane.

Nie chciałem taki być. Moje życie było pieprzonym rollercoasterem. To nie była moja wina, że stałem się taki, jaki się stałem. Byłem zimny, zamknięty w sobie i nie chciałem spędzać czasu z innymi ludźmi. Uważałem, że jestem niewystarczający, a jednak chowałem się za maską bezwzględnego mężczyzny, którego nieodłącznym atrybutem był pejcz.

Cherrie położyła dłoń na moich plecach. Pozwalałem, aby łagodnie mnie dotykała. Ufałem jej, choć nigdy nie powiedziałem jej prawdy o największej miłości mojego życia. Bałem się, że gdy przed kimkolwiek się odsłonię, zdradzę swoją słabość. Pokażę, że za obliczem Mastera Rose'a krył się bezbronny chłopiec. Ktoś, kto pozwolił swojej ukochanej kobiecie odejść, choć wcale tego nie chciał.

Odłożyłem pusty kieliszek po szampanie na szklany stolik. Schowałem twarz w dłoniach, wzdychając ciężko. Miałem serdecznie dość tego, że z każdym dniem czułem się coraz gorzej. Nie chciałem iść do psychologa, a zżeranie się z samotnością było dla mnie wyjątkowo trudne. Otaczałem się wspaniałymi ludźmi i dobrymi przyjaciółmi, ale ciągle mi czegoś brakowało. Tym czymś była moja królowa, której chciałem umożliwić lepsze życie beze mnie. Co jakiś czas doglądałem, czy niczego jej nie brakowało, ale nie mogłem się z nią spotkać. Nie chciałem patrzeć, jak przeze mnie płacze. Wypłakała już przeze mnie wystarczająco wiele łez. Kolejne cierpienia nie były jej potrzebne. Dlatego mimo, że dziura w mojej piersi po jej stracie była ogromna, nie mogłem zrobić nic, aby pomóc sobie w niedoli.

Wysłałem Edgara i Ember nad jezioro, aby pogłębili swoją więź. Chciałem, żeby ją pielęgnowali. Widziałem, jakim wzrokiem na siebie patrzyli. Zakochiwali się w sobie z taką prędkością, że wielu ludzi mogłoby uznać to za niezdrowe. Ja jednak widziałem, że to, co ich łączyło, było prawdziwe. Sam przeżyłem miłość, która przyszła do mnie nagle i gdyby nie to, że przestałem być pieprzonym egoistą, wciąż miałbym ją przy sobie.

- Tęsknisz za nią. To normalne. Nie musisz się tego wstydzić, Archie.

Zaśmiałem się, czując przyjemną nutę w piersi. Mało kto nazywał mnie w ten sposób.

- Już nigdy nie będę szczęśliwy. Czasami zastanawiam się, czy moje życie w ogóle ma jeszcze sens. Skoro nikogo nie pokocham, dlaczego mam żyć?

- Nawet tak nie mów - warknęła na mnie Cherrie głosem podobnym do tego, którego używała, gdy dominowała nad klientami. - Jesteś wspaniałym mężczyzną, Rose. Nie mówię tego tylko dlatego, że jesteś jednym z moich szefów. Praca w klubie jest dla mnie czymś cudownym i choć nie narzekam na zarobki, to najbardziej cieszę się z tego, że mam was.

EdgarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz