Rozdział czwarty

937 118 11
                                    

Oliver

Koncert był całkiem udany, publika na całe szczęście nie miała kijów w dupach i widać było, że bawią się przezajebiście. Chyba jak zawsze zresztą.

To, co wyróżniało ten koncert, na pewno było zdarzenie tuż przed nim.

Ok, pomijam fakt, że laska nas nie znała. Zdarza się, może mieszkała w jakiejś dziurze z dala od ludzi i internetu, a słowa "bring me the horizon" kojarzy tylko z Piratów z Karaibów. Ale po co kazała nam wyrzucić towar? Nie miałem zielonego pojęcia. Choć zaskoczyło mnie to całkiem pozytywnie (mimo straconych pieniędzy).

Mała, słodka dziewczynka, totalnie nie pasująca do tamtego miejsca, z jakimś dziwnym uprzedzeniem do narkotyków. I te jej przerażone oczy! Wyglądała, jakby miała się rozpłakać, choć grała całkiem nieźle twardzielkę. I tak ją przejrzałem.

Za dużo o tym myślisz...

Myślałem o tym zajściu jeszcze po wyjściu z klubu i gdy wsiadałem do mojego Audi r8 o przyciemnianych szybach. I gdy jechałem przez puste ulice. A najbardziej intensywnie, gdy po raz drugi tego wieczoru zauważyłem różową sukienkę i identyczne, brązowe włosy.

To nie może być...

A jednak. Gdy podjechałem bliżej zobaczyłem dokładnie tą samą dziewczynę. Obniżyłem szyby i zwolniłem, równając się z nią.

- Dobry wieczór. - zagadnąłem.
Spojrzała na mnie zdziwiona. Miała mokre policzki. Płakała.

- Spadaj. - burknęła w odpowiedzi i przyspieszyła, tak jakby mogła wygrać wyścig z moim białym maleństwem.

- Nie w sosie?

- Jak widać.

- Idziesz gdzieś? Może cię podwieźć? - zaproponowałem, choć sam nie wiedziałem, dlaczego. To chyba obowiązek każdego faceta - opiekować się zbłąkanymi, zapłakanymi dziewicami. Nieważne, czy jest się gwiazdą metalu, czy zwykłym śmiertelnikiem.

- Nie, dziękuję. - rzuciła mi szybkie spojrzenie czekoladowych oczu.

- Nalegam.

- Odmawiam. - założyła ręce na piersi i twardo szła przed siebie.

Uparta bestia.

Coś we mnie pękło, zgaduję, że moja męska duma została urażona. Miliony dziewczyn na świecie zabiłoby za możliwość podwózki przez Olivera Sykes'a, a ona tak po prostu... Odmówiła?

- Jesteś pewna? Taka okazja nie powtórzy się dwa razy. - nalegałem. Chyba udało mi się ją wkurzyć, bo stanęła i odwróciła się w moim kierunku, zaszczycając mnie gniewnym spojrzeniem.

- Nie jeżdżę z ćpunami.

- Jestem czysty. - nie skłamałem.

- Nie mogę wrócić do domu. - powiedziała cicho, czym zupełnie mnie zaskoczyła. Myślałem raczej, że na mnie naskoczy.

- Możemy jechać do mojego. - wypaliłem.

- Chyba śmieszny jesteś. - prychnęła i znów ruszyła przed siebie.

- Hej, nie to miałem na myśli. Zero podtekstów, naprawdę. Chciałem pomóc... - moje Audi nie było przyzwyczajone do tak małych prędkości, ale i tak posłusznie powoli podążało za dziewczyną.

- Czemu ci tak na tym zależy? - uniosła ręce w geście irytacji.

- A czemu tobie zależało tak na tych narkotykach? - odparłem pytaniem na pytanie. Napięła ramiona, ale nic nie odpowiedziała. Przemilczałem to.

- To jak, wsiadasz? - zapytałem, w myślach obiecując sobie, że jeśli teraz odmówi, nie będę już naciskał.

- Nie.

No i całą obietnicę diabli wzięli, bo przecież nie mogłem tak jej zostawić na środku ulicy w ciemną noc. Była tylko małą, bezbronną dziewczyną.

- To chyba nie jest najbezpieczniejsza okolica, wolałbym... - zacząłem, ale nie dokończyłem, bo nagle stanęła w pół kroku i w dwie sekundy znalazła się na siedzeniu pasażera, zatrzaskując wściekle drzwi.

- Jesteś usatysfakcjonowany? - zapytała, nawet na mnie nie patrząc. Uśmiechnąłem się na widok jej wściekłości, bo wyglądała jak chomik, któremu ktoś odebrał orzeszka.

- Bardzo. - odpowiedziałem i z całą mocą wcisnąłem gaz, aż moje maleństwo zawarczało. Ten dźwięk przyprawiał mnie o dreszcze. Tę dziewczynę chyba też, bo na jej skórze wykwitła gęsia skórka.


_______________________________

Hej:)

Postanowiłam wprowadzić perspektywę Olivera, tak dla urozmaicenia, a co :D Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu:)


She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz