Rozdział szósty

827 87 18
                                    

Kolejne dni były dość zabiegane. Ciągle gdzieś jeździliśmy, chłopaki załatwiali różne sprawy, dali jeden koncert, którego transmisję oglądałam w pokoju hotelowym. Po przygodzie z Quentinem, Oliver ograniczał moje spotkania z obcymi ludźmi jak tylko potrafił i choć bardzo chciałam zobaczyć ich na żywo, nie udało mi się go przekonać.

W końcu przyszła pora wyjazdu z naszego dotychczasowego hotelu. Jednocześnie coraz bardziej zbliżała się data realizacji mojego i Jordana planu. Nie było chwili, żebym intensywnie o nim nie rozmyślała - wszystko musiałam dokładnie wycyrklować i przekonywać samą siebie, że to słuszna sprawa. I że możemy tym wiele naprawić.

Z żalem zamknęłam za sobą drzwi pokoju hotelowego - pozostawiałam tam tak wiele przyjemnych wspomnień... I kilka tych mniej przyjemnych, ale w ogólnym rozrachunku wychodziło na to, że więcej było tam jednak pozytywów niż negatywów.

Wsiedliśmy do busa i po około godzinie drogi wysiedliśmy przed kolejnym, wielkim budynkiem. Wystrój hotelu nie różnił się wiele - może był trochę bardziej przytulny za sprawą skandynawskiego wystroju. Przeważała w nim biel, drewno i miękkie materiały.

Zdążyliśmy się tylko rozpakować, gdy już zespół musiał pędzić na kolejne spotkanie. Oliver miał rację - ten wyjazd nie był sielanką. Słabo się wysypialiśmy, za dnia jedyną chwilą relaksu był obiad, a momenty zupełnej ciszy prawie w ogóle nie istniały. Do tego coraz bardziej zaczęły interesować się nami gazety i fani. Nie czytałam wpisów na swój temat w Internecie - po jednym, gdzie ktoś nazwał mnie grubą dziwką, która leci na pieniądze Olivera, odechciało mi się sprawdzać kolejnych. A fotografowie już nie robili na mnie wrażenia - co więcej, Oliver czasem specjalnie okazywał mi czułości na ich oczach, żeby pokazać im, kim dla niego jestem. Nie udzielałam wywiadów, dla świętego spokoju. Od początku wiedziałam na co się piszę i choć każdy z nas był zmęczony, zawsze panowała radosna atmosfera. Zdumiewało mnie, jak chłopaki potrafią niemal czytać sobie w myślach. Kiedy wdawali się w dyskusję byli jak jeden zbiorowy organizm.

Koło 19:30 drugiego dnia naszego pobytu w hotelu, Oliver zaczął się szykować do wyjścia.

- Idziesz spotkać się z Laną? - zapytałam, niby od niechcenia.

- No tak. Dzień później niż zamierzaliśmy, ale tak wyszło.

Pokiwałam głową i zgarnęłam torebkę z krzesła, a potem zaczęłam nakładać szpilki (które, nawiasem mówiąc, ostatnio często gościły na moich nogach).

- Co ty robisz? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- Idę z tobą. Przecież to tylko stylistka, chyba się nie obrazi.

- No nie, ale... Nie możesz.

- Bo? - uniosłam brew. A co jeśli to nie była tylko stylistka? Co jeśli miał jakieś tajemnice? Gdyby tak nie było, pozwoliłby mi pójść. Prawda?

- Yy... No bo, ja... Lee ci wyjaśni. - zaczął się jąkać, więc ledwo go zrozumiałam.

- Co?

- Idź do Lee. Wszystko ci wyjaśni. - zaczął strzelać palcami. To znak, że się denerwował.

- Nie, ty mi wszystko wyjaśnisz. - uparłam się coraz bardziej zła i zaniepokojona.

- Nie mam czasu, naprawdę muszę lecieć. - wykrztusił po czym prawie wybiegł z pokoju, nim zdążyłam się ruszyć.

- Oliver! - krzyknęłam za nim, ale go już nie było. Do oczu napłynęły mi łzy frustracji. O co tu chodziło?

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz