Rozdział jedenasty

697 77 9
                                    

Tej nocy spałam płytko i krótko. Już o 8:00 Oliver zbudził mnie swoją krzątaniną. Stał przy blacie aneksu kuchennego i kroił coś głośno na drewnianej desce.
- Gdzie idziesz? - zapytałam zachrypniętym od snu głosem.
- Na nagrania. Chłopaki już czekają. Ale zrobiłem ci jeszcze śniadanie. - uśmiechnął się do mnie i odsunął, bym mogła zobaczyć kilka kanapek i wielki kubek z parującym płynem. Ten prosty, na pozór nieznaczny gest potrafił uszczęśliwić mnie jak nic i innego. Wziął ze sobą przygotowane śniadanie i podszedł do mnie, stawiając je na szafce nocnej.
- Dziękuję, jesteś kochany. - pochylił się i mnie pocałował. Już miał się odsuwać, kiedy przyciągnęłam go do siebie bardziej, nie pozwalając mu na to. Nasze języki spotkały się i zaczęło być naprawdę namiętnie. Jego dłoń powędrował na moją talię, a potem na pośladki.
- Na pewno nie możesz zostać? - wyjąkałam, boleśnie świadoma, że wszyscy już na niego czekają i musiał zaraz wyjść.
- Nie mogę, kochana. Ale uwierz, że chciałbym tego jak niczego innego. - odsunął się lekko, patrząc mi w oczy. Miło było zobaczyć go takiego łagodnego i względnie spokojnego po wczorajszej wściekłości i rozgoryczeniu.
- Kocham cię. - wyszeptał.
- Kocham cię. - odpowiedziałam, patrząc smutno jak podnosi się i odchodzi.
- Zjedz śniadanie. - mrugnął do mnie, stojąc przy drzwiach, a ja odpowiedziałam mu uśmiechem.
Postanowiłam, że ten dzień będzie "dniem lenia". Umyłam się i przebrałam w spodnie od dresu, puchate skarpetki i wielką bluzę Olivera. Włączyłam telewizję - akurat trafiłam na maraton Teen Wolf, co mnie ucieszyło, choć oglądałam już każdy sezon po dwa razy.

Po godzinie rozkoszowania się błogim nic-nie-robieniem, ktoś zapukał do drzwi. Wahałam się czy otworzyć - nie mógł być to nikt z zespołu, a jeśli była to sprzątaczka, mogła mi tylko przeszkodzić. Postanowiłam, że to jest mój czas i nie uwzględniłam w nim gości. Jednak ktoś nie dawał za wygraną. Z wielką pasją pukał, stukał, nawet wybijał rytmy. Kiedy poziom mojej irytacji osiągnął szczyt, poderwałam się ze swojego miękkiego łóżka i z wściekłością otworzyłam drzwi.

- Mogę w czymś pomóc? - zapytałam, nie od razu rejestrując, kto stoi przede mną.

- Yyy... Jest Oliver?

To był Tom. Wyglądał na trochę zdziwionego moim widokiem. Zapiekły mnie policzki i zrobiło mi się momentalnie głupio, za moje nieuprzejme zachowanie.

- Oliver... - powtórzyłam, nie do końca rozumiejąc jego pytanie. I znów zrobiło mi się wstyd za swoją głupotę. - Oliver jest na nagraniach. Z zespołem.

Nie wiem, dlaczego tak denerwowałam się, rozmawiając z Tom'em. Może po wczorajszej historii Olivera nadal byłam trochę tym wszystkim zszokowana i mimo wszystko kojarzył mi się z jego tragedią.

- A... Dzięki. - uśmiechnął się blado i odwrócił się, z zamiarem odejścia, ale jednak zmienił zdanie. - A robisz coś konkretnego? Masz chwilę? - wsadził ręce głęboko do kieszeni bojówek. Chwilę się zastanowiłam - jeśli odpowiem, że nie, przerwę swój beztroski dzień. Jeśli powiem, że tak, być może stracę szansę na poznanie bliżej brata mojego chłopaka. Wybór wydawał się oczywisty, ale mój sentyment do ulubionego serialu naciskał, żeby jednak zostać i dalej tyć przed telewizorem.

- Właściwie, to nie.

- Przejdziemy się? No nie wiem, na kawę czy coś.

- Jasne. - uśmiechnęłam się. - Tylko daj mi chwilę. - spojrzałam na siebie, na bluzkę z plamą po kawy i wielkie, puchate skarpetki. Odsunęłam się, dając mu do zrozumienia, żeby wszedł. Zamknęłam za nim drzwi.

- Poczekaj, zaraz wrócę. - wzięłam z torby jeansy i szarą, niezapinaną bluzę z kapturem i zamknęłam się w łazience. Uczesałam włosy i zatuszowałam czarne plamy pod oczami jasnym korektorem. Wyglądałam znośnie, na tyle, że pokazanie się publicznie nie graniczyło już ze zbrodnią. Kiedy wyszłam, zobaczyłam Toma siedzącego na fotelu z moja ostatnio nabytą książką w ręku.

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz