Rozdział dwudziesty trzeci

759 57 2
                                    

Przez krótki moment nie wierzyłam. Jak to ćpał? Dlaczego? Czemu mi nie powiedział?
Miał z tym skończyć... I znów głupia łudziłam się, że tak po prostu się zmienił. Zapomniałam, że ten proces zmiany nie jest ani szybki ani przyjemny.
Nie odzywałam się do niego przez całą półgodzinną drogę. Gdy rozdzielili Olivera i Jordana, nie dałam mu dłoni, by mnie trzymał. Byłam zbyt wściekła.
Chciał dać mi buziaka w policzek, gdy musieli już wysiadać, ale uniknęłam tego, obracając głowę. Wiedziałam, że jeśli mnie dotknie, szybko zmiękknę, a chciałam żeby odczuł mój gniew.
Przez godzinę słuchałam muzyki, gdy ktoś nagle wszedł do autobusu.
- Um, cześć. Mogę wiedzieć kim jesteś? - powiedział pulchny mężczyzna, koło czterdziestki.
Na chwilę mnie zatkało. No bo właśnie - kim byłam? Przyjaciółką zespołu (pomijając fakt, że chyba nie przypadłam im do gustu)? Fanką?
- Dziewczyną Olivera. - wypaliłam i od razu ugryzłam się za to w język.
- Och, no tak. To ty na tych zdjęciach? - uniósł do góry magazyn, który dopiero zauważyłam. Pokiwałam głową.
- A pan?
- Pan? Jestem Tobi, kierowca. Jeszcze trochę tam posiedzą więc pomyślałem, że zrobię sobię herbatę i... No, a ty co? Czekasz na ukochanego? - zaśmiał się pod nosem. Miał pucułowatą, miłą twarz o niebieskich oczach. Jego imię idealnie opisywało go całego - był jak przytulaśny misiu Tobi.
- No tak. - zaśmiałam się nerwowo. - To dla mnie nowość czekać na chłopaka, grającego koncert. - rzuciłam i znów ugryzłam się w język. Ale go, niewiedzieć czemu, bardzo to rozbawiło.
- A o fanki nie jesteś zazdrosna? - zapytał, włączając elektryczny czajnik.
- Czy ja wiem... - wymamrotała. - Nie myślałam jeszcze nad tym.

Musisz. Przestać. Chrzanić. Głupoty. zganiłam się w myślach.
I znów Tobi roześmiał się gromko.
- Nie myślałaś jeszcze czy być zazdrosna o swojego chłopaka? Doprawdy, fenomen. - jeszcze chichotał, gdy wrzucał do kubka woreczek z herbatą. Jego śmiech udzielił mi się i nieco się rozluźniłam.
- Jedziesz z zespołem do Bostonu? - zapytał po chwili. Trochę mnie zdziwił.
- Bostonu? Jak to...
- No, pojutrze. Do Bostonu, na to spotkanie z wydawcą.
Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. To było jakby ktoś wdepnął w misternie zbudowaną przeze mnie budowlę z klocków Lego. W glanach. Rozłupując każdy klocek na małe części.
Tobi przyglądał mi się przez dłuższą chwilę.
- Nie powiedział ci?
Potrząsnęłam głową.
- Och, ja... Przepraszam, nie chciałem... - powiedział szybko i wymieszał herbatę. - To ja może już pójdę...
- Tobi? - powiedziałam, gdy był przy drzwiach.
- Tak?
- Gdzie dokładnie jesteśmy?
- Um, przy hali sportowej na Allyway.
Pokiwałam głową i wymamrotałam "dzięki", wstając i jednocześnie wyciągając telefon.
- Gdzieś się wybierasz? - zapytał Tobi, widząc że zbieram rzeczy i szykuję się do wyjścia.
- Tak. Do domu.
- To daleko?
- Przy Blue Road.
- Mamy jeszcze czas, podwiozę cię. - wzruszył ramionami.
- Nie, nie trzeba.
- Nalegam. - uśmiechnął się lekko. Pomyślałam przez chwilę i doszłam do wniosku, że to całkiem rozsądna propozycja.
- Ok. - usiadłam z powrotem na kanapę. Tobi wyszedł i po chwili ruszyliśmy.
Po 40minutach byliśmy już pod moim blokiem. Dziwnie musiał wyglądać ten wielki, czarny autobus w takiej dzielnicy. Wysiadłam i podeszłam do drzwi kierowcy, a Tobi opuścił okno.
- Dziękuję. - powiedziałam z lekkim uśmiechem, choć wiedziałam, że tylko minuty dzieliły mnie od zupełnego rozklejenia się.
- Nie ma za co. - odparł i gdy już miałam odchodzić dodał: - Oliver to dobry chłopak, który dużo przeszedł. Uszczęśliwiasz go. Nie wydaje mi się, żebyś była jego zabawką. Może nie powiedział ci, bo się bał? Sam nie wiem, ale przemyśl to zanim z nim porozmawiasz.
- Nie wiem, czy chcę z nim rozmawiać. - wzruszyłam ramionami.
- Spróbuj. - uśmiechnął się smutno. - Ale ja już muszę lecieć, zanim odkryją, że mnie nie ma. Lubię swoją robotę, nie chcę jej stracić. - zaśmiał się cicho i puścił do mnie oko. - Powodzenia.

Przyda mi się, pomyślałam.
Gdy weszłam do domu, wstrzymywałam łzy aż do momentu, gdy przekroczyłam próg swojego pokoju. Alis na szczęście nie było w domu. Nie chciałam, by widziała, że miała rację.
Rozczarowałam się na Oliverze. Wtedy już nawet zwisały mi te dragi. Skoro wyjeżdżał i miałam go już prawdopodobnie nigdy nie zobaczyć to co z tego, czy ćpał czy nie. Nic nie było ważne oprócz tego, że miałam go stracić.
Czy naprawdę bał się mi powiedzieć? A może chciał uciec i dopiero postawić przed faktem dokonanym? To byłoby tysiąc razy gorsze. Bo mimo tego, że pożegnania są gorzkie, chciałam spojrzeć w jego zielone oczy z myślą, że to ostatni raz.
Nigdy nie jest się gotowym na koniec, tak myślę. Ale zapowiedziany koniec jest jakby lżejszy do zniesienia.

_____________________________
Aaa 600 wyświetleń :D ale super! Dzięki, że jesteście kochani ❤ nie wiem, czy jutro uda mi się napisać rozdział, bo będę na wyjeździe i nie wiem jak z czasem, ale postaram się:) buziaki

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz