Rozdział dwudziesty

872 103 10
                                    

Po powrocie do pokoju, położyliśmy się w łóżku i nie robiliśmy nic więcej, oprócz rozmowy przyciszonymi głosami.
- Em? - zapytał, gdy straciłam panowanie nad powiekami i pozwoliłam im się zamknąć. Powoli, powoli zasypiałam i odpływałam w zupełną próżnię.
- Yhm? - wymruczałam nieprzytomnie.
- Musimy pogadać.
- Jutro, Oli. - przewróciłam się na drugi bok, odwracając od niego głowę. Niemal od razu przylgnął do moich pleców, obejmując mnie ramieniem i łącząc nasze dłonie.
- Nie chciałbym z tym zwlekać...
Ale ja już nie słuchałam. Ciepło jego ciała i zmęczenie wzięło górę. Zasnęłam i przysięgam, że był to najlepszy sen w moim życiu. Śniły mi się same przyjemne rzeczy - Oliver na puszystym kociaku, co było całkiem zabawne, bo oboje nie lubiliśmy kotów. Jego zielone oczy i trzy kropki, które tak wiele dla mnie znaczyły. Siedzieliśmy w ogrodzie i popijaliśmy lawendową herbatkę (sam zaczął mi wmawiać, że jest lawendowa), gdy usłyszałam natrętny dźwięk. Bzyczał i bzyczał, byłam zupełnie zdezorientowana. Otworzyłam oczy i z lekkim zawodem stwierdziłam, że nasza herbatka okazała się tylko snem. Ale gdy obróciłam się i zobaczyłam Olivera z otwartą buzią i bezradnie zwisającą wargą, pomyślałam, że to jest sto razy lepsze od jakiegoś snu. Ucałowałam go w czoło i sięgnęłam po leżący na szafce nocnej telefon. Dzwoniła Alis. Serce podeszło mi do gardła.
- Tak?
- Możesz mi powiedzieć, gdzie do cholery jesteś? - wysyczała prosto w słuchawkę. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć, ale wywinęłam się najprostszą z wymówek.
- U Kay.
- Nie kłam, Emmo. Nie ma cię u Kay, właśnie u niej byłam.
- Ale... Co, czemu? - nie rozumiałam. Dlaczego miała jechać do Kay w poszukiwaniu mnie? Tak się składało, że od kilku dni byłam pełnoletnia i nie potrzebowałam już jej opieki.
- Emmo stało się coś okropnego i musisz ze mną jechać. To nie może czekać. Powiedz mi, gdzie jesteś to przyjadę.
- Alis co się dzieje? - dłonie zaczęły mi się pocić. Wstałam i zaczęłam ubierać spodnie i wczorajszą bluzkę.
- Em? - Oliver wymamrtotał, zauważając mój brak. - Em, co jest?
- Co to za chłopak? To ten Oliver?Emmo, spałaś z nim?! Gdzie ty jesteś, do słodkiej cholery?! - głos Alis niósł się po pokoju, który dotąd skąpany był w całkowitej ciszy.
- Alis, to nie tak... Proszę, powiedz mi co się dzieje. - spojrzałam na Olivera, który też już wkładał koszulkę i zerkał na mnie podenerwowany.
- Pomyślałam, że zainteresuje cię fakt, że nasza matka jest w szpitalu, ale chyba jesteś zajęta czym innym.
Zamarłam.
- Alis, poczekaj! W którym szpitalu? Dlaczego? Co się stało?
Przez chwilę w słuchawce nie było niczego słychać i już myślałam, że się rozłączyła, gdy wymamrotała cicho: - Szpital na skrzyżowaniu. - a potem się rozłączyła.
- Em, co się stało? - Oliver podszedł do mnie i objął ramieniem.
- Ja... Matka jest w szpitalu, nie wiem o co chodzi. Tak się boję, Oliver... Co jeśli po pijaku zrobiła jakieś głupstwo? Ja... - nie mogłam już nic powiedzieć, bo moje oczy zalały łzy, a gardło szloch. Nie spodziewałabym się po sobie takiej reakcji. Czy ona płakałaby, gdyby coś mi się stało? Rozpaczałaby? Opiekowałaby się mną?
Prawdopodobnie byłaby zbyt pijana.
Oliver przygarnął mnie do siebie i gładził delikatnie po plecach.
- Chcesz do niej pojechać? - zapytał i lekko mnie odsunął. Pokiwałam tylko głową i już po chwili siedzieliśmy w jego aucie. Nie mogłam opanować drżenia rąk i Oliver chyba to zauważył, bo wypuścił z jednej dłoni kierownicę i splótł nasze palce. Gdyby wtedy go przy mnie nie było, nie wiem jak zniosłabym to wszystko. A piekło miało się dopiero zacząć.

W szpitalu nie było wielu ludzi, ale myślę, że było to mocno powiązane z godziną - 5:37. Oliver ani na chwilę nie wypuścił mojej dłoni. Zapytaliśmy w pielęgniarekę o Merry Walker i przeszliśmy do pokoju, który nam wskazała. W środku była Alis, której skóra przybrała odcień papieru, jakiś lekarz o pokaźnym wąsie i matka w białej piżamie na szpitalnym łóżku. Spała.
Gdy weszliśmy, Alis uniosła na nas przekrwiony wzrok. Jej twarz od razu wykrzywił grymas gniewu.
- A on co tu robi? - wskazała Olivera głową, a ja machinalnie wyszłam przed niego i osłoniłam.
- Chcę żeby tu był i nie masz prawa go stąd wyrzucać. - Oliver mocniej ścisnął moją dłoń.
- Przecież on jest jakimś cholernym zbiegiem, jak możesz się z nim spotykać.To... To ohydne! - Alis odwróciła wzrok, jakby naprawdę nie mogła patrzeć na Olivera. Miałam ochotę wtedy wydrapać jej oczy, żeby rzeczywiście nie musiała już na niego patrzeć. Bo Oliver był mój.
- Daj już sobie spokój, co? Nie przyszłam tu żeby z tobą dyskutować, tylko do naszej matki. - przez chwilę mierzyłyśmy się na spojrzenia, aż ona pierwsza odwróciła wzrok.
- Panie doktorze... - zwróciłam się do mężczyzny, który dotąd tylko przyglądał nam się ze znużeniem. - Co się stało?
- Pani matka cierpi na, nazwijmy to potocznie, nowotwór wątroby. Nie byłby on tak groźny, można powiedzieć, że miałaby około 75 procent szans na wyleczenie, jeśli zupełnie zrezygnowałaby z napojów alkoholowych, ale do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kwestia wirusa, który zdecydowan...
- Jakiego wirusa? - przerwałam mu.
- Wirusa HIV.

________________
Hej, hej:) Mam totalnego kaca moralnego po Woodstocku i po zobaczeniu BMTH na żywo, ale jakoś udało mi się sklecić rozdział. Nadal jestem trochę w szoku... Ale mega pozytywnym. Chyba aż wrzucę dziś dwa rozdziały :D miłego dnia!

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz