Rozdział trzeci

674 87 19
                                        

Byłam zła, że kazano mi iść gdzieś z tym mężczyzną. Nie mówię, że był brzydki, czy mało elegancki. Po prostu wizja spędzenia z nim tych kilku minut, prawdopodobnie w milczeniu, bo niby o czym miałabym z nim rozmawiać, wcale mi się nie podobała.
Weszliśmy do ogrodu. Był większy niż przypuszczałam. Kwiaty i krzewy były zdecydowanie nie regionalne. Ścieżki były zrobione z gładkich kamieni, a na samym środku ogrodu górowała śliczna fontanna.
- Zespół twojego chłopaka jest naprawdę znany. Wiele wytwórni o nich marzy. Dlaczego akurat my? - zapytał po chwili, gdy pierwsza fala zauroczenia ogródkiem minęła. Zdziwiło mnie, że zwraca się do mnie tak bezpośrednio, choć wcale nie powinno, bo nie był ode mnie wiele starszy. Być może był nawet w wieku Olivera.
- To pytanie chyba nie do mnie. - wzruszyłam ramionami.
- Wiesz, mam u Jacoba duże wpływy. Zależy ci, żeby zespół podpisał kontrakt? - czułam na sobie jego wzrok, ale sama ledwo na niego zerkałam. Był dość niepokojący, ze swoją bladą skórą i ciemnymi, podkrążonymi oczami.
- Jasne. Zależy mi na wszystkim, na czym zależy im.
- Skoro tak, mógłbym spróbować nakręcić Jacoba na ten zespół. Jest wybredny, a ja już zauważyłem, że nie do końca mu pasują. - mówił cichym, głębokim głosem. Nie wiedzieć czemu, skojarzył mi się z Voldemortem.
- Och, naprawdę mógłbyś?
- Oczywiście. - nagle się zatrzymał więc i ja niepewnie stanęłam. Byliśmy już dość daleko od restauracji, poza nami w ogrodzie nikogo nie było. Patrzył na mnie z góry, niemal nie mrugając.
- Jednak musisz pamiętać, że w tym świecie wszystko ma swoją cenę. - zbliżył się do mnie i położył swoją rękę na mojej talii. Ten niespodziewany kontakt fizyczny sprawił, że mnie wmurowało.
- C-co t-ty robisz? - chciałam się odsunąć, ale złapał mnie mocniej.
- Sprawię, że zespół wejdzie na szczyt. Będą zarabiać miliony, jeśli nie miliardy. I to wszystko za jedną, małą przysługę.
Chciałam go odepchnąć, ale złapał mój nadgarstek, a zaraz potem drugi, unieruchomiając mi jedną ręką dłonie, a drugą nadal trzymając mnie w pasie. Miał okropnie mocny ścisk.
Byłam przerażona. Czułam, jak wydachne przeze mnie powietrze drży, bo i ja cała drżałam.
- To wspaniała okazja, nie sądzisz? Nie stawiaj się. Nikt się nie dowie.
- Puść mnie pierdolony zboczeńcu!
Zaśmiał się cicho.
- Taka dama i używa takich słów? Kto by pomyślał.
Zaczęłam krzyczeć. "Pomocy" i "ratunku", ale nic mi to nie dało, byliśmy za daleko od ludzi i restauracji. A on tylki patrzył z politowaniem na moje żałosne starania
- To jak, księżniczko? Układ?

Na słowo "księżniczka", coś się we mnie zagotowało.

Tylko nie księżniczka.

Nagle przypomniałam sobie, że mam jeszcze nogi. Znieruchumiałam i spojrzałam na niego, zmuszając się do względnego spokoju. Uśmiechnęłam się, a na jego twarz powili także wpływał uśmiech.
- Chyba już zrozumiałaś, że to uczciwa oferta. Grzeczna dziewczynka.
Nie odpowiedziałam tylko uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i w tym samym momencie wypuściłam w jego krocze bardzo silnego kopniaka z kolana. Puścił mnie i aż zgiął się w pół, odchodząc kilka kroków.
- Ty... Ty mała... - zaczął się powoli wyprostowywać. W niczym nie przypominał już tego elegancika, którym był parę minut temu. Jego nażelowana fruzyra roztrzepała się, a oczy płonęły furią.
Zaczęłam biec, ale w moich dziesięciocentymetrowych szpilkach było to bardziej niż trudne. Nie obejrzałam się za siebie ani razu, do czasu aż poczułam jak wielkie cielsko opada na mnie od tyłu. Przewróciliśmy się. Zaczęłam szybko wspinać się na nogi, po drodze zrzucając ze stóp problematyczne buty. Ale chwycił mnie szybciej niż zdążyłam odbiec chociaż dwa metry.
Uderzył mnie z otwartej dłoni w twarz.
- Stój grzecznie, jebana szmato, to nie potrwa długo. - trzymał mnie za ramiona i uniósł na swoją wysokość. Bolało jak diabli. W takich momentach można znienawidzić swój niski wzrost. Nagle przypomniała mi się pewna scena z parku Jurajskiego, jak ten mały dinozaur oślepiał swoich przeciwników, a potem uciekał.
Może nia miałam w ślinie jadu, ale sama inicjatywa wydała mi się bardzo odpowiednia. Przez krótką chwilę zbierałam odpowiednią ilość śliny, a potem splunęłam nią w twarz Quentina.
Udało się, wypuścił mnie i zaczął przecierać oczy. A wtedy dostał ponownie, jeszcze mocniejszego kopniaka w krocze.
Już bez szpilek pędziłam ile sił w nogach do restauracji. Słyszałam za sobą jego kroki, ale byłam szybsza.
Wpadłam do środka, zdyszana, roztrzepana i bez butów. Wyglądałam komicznie.
Oblała mnie ogromna ulga na widok Olivera, który nie był jednak tak samo uradowany moim widokiem. Wstał gwałtownie, prawie przewracając krzesło.
- Jezu, co się... - nie dokończył tylk spojrzał ponad moim ramieniem. Gdy zobaczył równie roztrzepanego co ja Quentina, szybko połączył fakty. Jegi twarz wykrzywiła wściekłość. Ruszył ku mężczyźnie zaciskająść pięści, ale w ostatniej chwili, gdy już brał rozmach, powstrzymał go Matt.
- Ty skurwysynie, co jej zrobiłeś?! - zaczął wrzeszczeć.
- Daj mi wyjaśnić! To ona, to wszystko ona! Chciała się do mnie dobrać, ale jak jej odmówiłem to wpadła w szał! Musiałem ją jakoś powstrzymać... - wypowiadał to wszystko z takim spokojem, że teraz ja miałam ochotę mu przywalić.
- Że co proszę?! - wybuchnęłam. - Powiedz, jak było naprawdę! Ten pieprzony zbok zaproponował mi seks za to, że podpiszecie kontrakt! - cała restauracja krzywo się na nas patrzyła, ale nie dbałam o to. Nie mogłam pozwolić, by ten gwałciciel mnie oczerniał.
- Co kurwa? - Oliver wyglądał jakby nie dowierzał w całą tą sytuację. - Puść mnie, Matt. Puść mnie! Musi dostać w mordę to może się, kurwa, czegoś nauczy o życiu. - zaczął się szarpać w uścisku przyjaciela, ale ten nie puszczał.
- Oliver, on na to zasługuje, ale nie chcę żebyś skończył w więzieniu. Uspokój się.
- Uspokoić się? Kurwa, on chciał się dobrać do Emmy!
- To prawda, Quentinie? - odezwał się milczący do tej pory Jacob.
- Nie, mówiłem przecież, że to ona!
- No jasne, jeszcze czego! Tu musi być monitoring, kurwa, dajcie mi monitoring! - Oliver był rozwścieczony do zupełnych granic możliwości.
- M-monitoring? - wybełkotał Quentin. Rozejrzał się po restauracji, wyraźnie zbity z tropu. Ni stąd ni zowąd zaczął biec przed siebie. Wszyscy byli zbyt zdziwieni, by się ruszyć. Nie zbiegł jednak daleko, gdy Lee rzucił się na niego, powalając na ziemię. To było jeszcze bardziej niespodziewane - Lee, który zawsze unika kontaktu wzrokowego, ledwo się odzywa i zawsze zostaje z tyłu, rzucił się na uciekającego Quentina. Spojrzał na nas zniecierpliwiony.
- No na co czekacie? Dzwońcie na policje.

___________________________
O 14:00 pisałam, że wrzucę za godzinę... No i wrzucam teraz ;p ale akurat kończyłam rozdział w stajni i nie chciał działać mi internet:/ wybaczcie!
Lubicie waleczną Emmę? xd

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz