Rozdział dwudziesty siódmy

860 95 11
                                    

Pojechaliśmy do hotelu. Nie miałam żadnych swoich rzeczy, ale Oliver zapewnił mnie, że jeszcze przed wyjazdem będę mogła pojechać po nie do mieszkania. Miałam nadzieję nie natknę się wtedy na Alis.
Od razu po przyjeździe opadłam na łóżko. Czułam się, jakbym przebiegła maraton - mięśnie mi zwiotczały, a oczy zapuchły obrzydliwie. Olivera to jednak nie odrzucało. Położył się przy mnie i leżał tak aż zapadłam w niespokojny sen.

Obudziłam się dwie godziny potem. Przejechałam ręką po materacu, ale trafiłam tylko na chłodną, pustą przestrzeń. Rozejrzałam się po pokoju, ale nigdzie nie mogłam wypatrzeć Olivera.
- Oli? - zawołałam, ale odpowiedziała mi cisza. Wstałam i podeszłam do małego aneksu kuchennego, wstawiając wodę na kawę. Spojrzałam na zagarek - nie było nawet 16:00.
Usłyszałam odgłos puszczanej wody, więc domyśliłam się, że brał prysznic. Nie wiem, co natchnęło go na odświeżającą kąpiel o tej godzinie, ale nie przeszkadzało mi to. Co więcej, naszła mnie myśl żeby do niego dołączyć.
Zapukałam delikatnie w drzwi.
- Oli?
Odgłos prysznica nagle ucichł.
- Tak? - zawołał.
Uchyliłam drzwi. Uderzyła mnie fala gorącej pary i męskiego zapachu. Kabina prysznicowa była matowa, nie widziałam więc wiele, tylko zarys sylwetki.
- Mogę wejść?
Otworzył lekko drzwi prysznica i zgarnął z wieszaka ręcznik, którym przetarł włosy, a potem zawiązał go luźno na biodrach. Wyszedł z kabiny. Cała jego skóra parowała, a mokre włosy przylgnęły do twarzy. Wyglądał jednocześnie jak bóg seksu i słodki szczeniaczek.
- Oczywiście, że możesz, księżniczko.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie.
- Tylko nie "księżniczko".
Zaśmiał się krótko i podszedł do mnie. Ręcznik na jego biodrach był tak luźny, że mogłabym po prostu go dotknąć, a on opadłby na posadzkę. Musiałam z całych sił powstrzymać się, by tego nie zrobić.
Ucałował mnie w czoło, a potem delikatnie w usta.
- Daj mi pięć minut, ogarnę się i porobimy coś.
- Coś? - uniosłam sugestywnie brew.
- Coś bardzo miłego, jeśli chcesz. - uśmiechnął się kącikiem ust i spoglądał na mnie tak intensywnie, że musiałam się zrobić krok w tył.
Uśmiechnęłam się i zagryzłam wargę, powoli wycofując się z łazienki.
Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi rozpoczęłam przygłazienki na "coś" miłego.
Wydmuchnęłam powietrze w dłoń, sprawdzając jego świeżość. Oddech w porządku, ale dla pewności wyżułam szybko gumę, którą znalazłam w czeluściach torebki. Przeczesałam włosy i spsikałam szyję, nadgarstki i zgięcia łokci moimi poziomkowymi perfumami (ohydnie słodkie i bardzo owocowe, ale Oliver je lubił). Wszystko robiłam w takim tempie, że ktoś widzący mnie z boku mógłby pomyśleć, że właśnie dostałam jakiegoś napadu nerwicy.
Spryskałam perfumami jeszcze okolice łóżka (tak dla "miłosnej" atmosfery) i rozłożyłam się na nim niedbale, niby bardzo zaangażowana w przeglądanie czegoś na telefonie, a jednak cały czas zerkając w stronę łazienki.
Mijały kolejne minuty, zdążyłam z dwadzieścia razy przejrzeć menu mojego telefonu (kto by pomyślał, że jest tam dokładnie 54 ikon aplikacji). W końcu drzwi łazienki otworzyły się i stanął w nich Oliver. Był ubrany jak do wyjścia, więc spojrzałam na niego zdziwiona.
- Idziesz gdzieś? - zapytałam, unosząc się na łokciu.
- Muszę odrobić wczorajszy wywiad. To ponoć ważne, a nie chcę, żeby chłopaki znów się wkurzali. Ostatnio robią mi wyrzuty o wszystko. - wzruszył ramionami i podszedł do mnie, przysiadając na łóżku.
- O co robią ci wyrzuty? - zapytałam, obracając się w jego stronę.
- Że się nie staram, że ich zaniedbuję, że Jordan osrał kibel, że Matt wypił całe whisky... Ostatnio wszystko jest moją winą. - westchnął i przeczesał jeszcze wilgotne włosy. Pachniał delikatnie męskim żelem, czułam to nawet z odległości dzielącego nas metra. - Ale spoko, w trasie się ogarną. Po prostu udziela im się ten cały pierdolnik wokół nowej płyty.
Pokiwałam głową i zerknęłam na zegarek.
- Ile masz jeszcze czasu? - zapytałam.
- Z pół godziny? - ponownie wzruszył ramionami. - Ale to bardzo dużo czasu. - zagryzł lekko wargę i zlustrował spojrzeniem moje ciało od góry do dołu. Czułam, jak na moje policzki wpływa rumieniec. Przysunął się do mnie i nachylił, łącząc nasze wargi. Jego usta idealnie pasowały do moich i mogłabym ich nigdy nie rozdzielać. Jednak był pewien problem - na mój gust, siedział stanowczo za daleko, więc wsunęłam swoje dłonie w przednie kieszenie jego czarnych jeansów i przyciągnęłam do siebie.
Coś zaszeleściło pod moimi palcami i moment zajęło mi zorientowanie się, że czuję w jego kieszeni coś śliskiego. Przestałam oddawać pocałunek Olivera, ale chyba nawet tego nie poczuł, bo dalej przyciskał swoje wargi do moich. Dopiero gdy położyłam na jego piersi dłoń, odsunął się lekko.
- Co jest? - zapytał z przymkniętymi oczami. Wysunęłam woreczek z jego kieszeni. Zawartość była biała i sypka. Na moment odebrało mi oddech.
- Może ty mi powiesz? - uniosłam dłoń z narkotykiem do jego twarzy, która od razu pobielała.
- Ja... Daj mi wyjaśnić. - powiedział cicho, ale ja już wyszłam spod niego, ściskając woreczek w dłoni.
- Co wyjaśnić? Może wmówisz mi, że to soda? Albo pieprzony proszek do pieczenia?
- Em... - zaczął, ale nie dałam mu dojść do słowa.
- Ani na chwilę nie przestałeś, prawda? Gdy tylko się rozstawaliśmy, ty szedłeś ćpać, mam rację? - wstałam i odeszłam do kuchni, bo nie mogłam znieść siedzenia przy nim.
- Nie, to nie tak. - chciał do mnie podejść, ale wyciągnęłam rękę, pokazując mu żeby się nie zbliżał. - To prochy dla Jordana.
Prychnęłam słysząc tą słabą wymówkę.
- Jasne i co jeszcze? Może w autobusie Jordan kłamał, żeby zrobić ci na złość? Może cały świat, łącznie ze mną, wmawia ci że jesteś narkomanem? - założyłam ręce na piersi. Wyglądałam jak matka, ganiąca syna, który stał z rękami w kieszeniach i spuszczoną głową.
- Nie jestem narkomanem... - powiedział cicho.
- Nie, jasne, że nie. Jesteś ćpunem.
Oliver westchnął, ale nadal nie podniósł wzroku.
- Dobra, może i jestem. Ale chyba już nie potrafię inaczej, ja... Tak po prostu mam. Ale zmienię się, Em. Zmienię się dla ciebie.
- Gdzieś to już słyszałam... - wbiłam sobie paznokcie we wnętrze dłonie, bo wspomnienie jego niespełnionych obietnic uderzyło we mnie jak grom.
Podszedł do mnie krok. Potem drugi.
- Wiesz, że traktuję cię strasznie poważnie. I zrobiłbym dla ciebie chyba wszystko, ale do tego potrzebuję trochę czasu. W Bostonie będziesz mnie pilnować, a ja nigdy nie wziąłbym tego przy tobie.
- Kiedyś już próbowałeś, pamiętasz? - uniosłam na niego wzrok. Nawet nie wiedziałam, że jest już tak blisko mnie. Przez jedną sekundę widziałam na jego twarzy przebłysk uśmiechu, jakby wspomnienie tego poranka, kiedy obudziłam się w jego łóżku, a on trzymał w dłoni saszetkę z narkotykami, rozbawiło go.
- Nigdy nie zrobiłbym tego raz jeszcze.
- Domyślam się.
- Em, uwierz mi, proszę. Te prochy naprawdę są dla Jordana. No dobra, miałem wziąć niucha, ale reszta dla niego. - objął mój nadgarstek, delikatnie, jakby bał się, że mogę go cofnąć.
- Oliver... - westchnęłam i poczułam, jak mój gniew stopniowo topnieje. Nie powinnam tak łatwo mu się dawać. Powinnam być na niego wściekła o wiele, wiele dłużej, żeby zabolało go to tak mocno, jak mnie. Ale nie potrafiłam, wszystko roztapiało się pod spojrzeniem jego ciepłych oczu.
- Nie chcę uciekać od jednej narkomanki do kolejnego narkomana. Mam tego dość. A ty mi nie ułatwiasz.
- Wiem, kochana, ale to naprawdę nie tak łatwe. Potrzebuję cię teraz... - jego błagalny, zrezygnowany ton prawie łamał mi serce.
- Pomogę ci. Naprawdę ci pomogę, tylko ty też musisz tego chcieć. Chcesz tego? - gdy wypowiedziałam te słowa, jego twarz pojaśniała.
- Jak niczego innego.
- Obiecujesz, że się postarasz?
- Obiecuję. - jakby dla potwierdzenia swoich słów, położył dłoń na piersi. Odetchnęłam głębko, z lekką ulgą. I w tamtym momencie sama także złożyłam sobie obietnicę - że jeśli jeszcze raz to się powtórzy, będę musiała odejść, bo chciałam zachować resztki szacunku do samej siebie. Nieważne, jak wielkie uczucie żywiłam do Olivera. Nie mogłam pozwolić, by narkotyki rujnowały moje życie raz za razem.
- Poradzimy sobie. - powiedziałam cicho, ale z pełnym przekonaniem.
- Wiem, maleńka. - uśmiechnął się i powiódł kciukiem po moim policzku.
Nagle chwycił mnie w talii i uniósł, aż zapiszczałam z zaskoczenia. Posadził mnie na blacie i złożył na moich ustach soczysty pocałunek.
- Emmo Elsbieth Walker, jesteś najcudowniejszą dziewczyną na świecie. - zrobiło mi się ciepło na dźwięk mojego pełnego imienia, bo gdy ostatnio go użył, zapytał mnie o wyjazd, a to był zdecydowanie najszczęśliwszy moment mojego życia.
- Za szybko ci wybaczam. - westchnęłam.
- Bo jestem taki cudowny? - poruszył brwiami w górę i w dół, aż nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Hej, chyba ustatliliśmy, że to ja jestem najcudowniejsza?
- Ty jesteś najcudowniejsza, a ja cudowny. Czy to nie cudowne, jak do siebie pasujemy? - uśmiechnął się tuż przy moich ustach.
- Cudowne. - zdążyłam wyszeptać nim porwał mnie z blatu i rzucił się ze mną na łóżko.

______________________
No i że tak powiem, pierdykło tysiąc wyświetleń.
Cu-dow-nie ❤❤❤
Teraz myślę nad jakimś ciekawym, hehe  ( ͡° ͜ʖ ͡°), rozdziałem dla Was w nagrodę.
I jeszcze pytanko - rozważam, żeby zrobić jakby drugą część "She is my new drug", która skupiłaby się na wyjeździe do Bostonu, ale nie wiem, czy taka forma pasowałaby Wam, jako czytelnikom. Więc co Wy na to?:D pisać wszystko tutaj, czy robić osobną część?
Miłej nocy/dnia, buziaczki ❤

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz