Rozdział trzydziesty pierwszy

523 71 26
                                    

Jak sprawdziłam w internecie, Eleven nie było zwykłą knajpką, do której przychodzi się kiedy nie masz co podać na obiad. Było natomiast naprawdę szykowną restauracją, taką gdzie bez garnituru i wieczorowej sukienki pewnie nie ma się nawet wstępu. Tym bardziej zaczęłam się stresować, stojąc przed, owszem pełną sukienek szafą, ale żadna z nich nie odpowiadała klimatowi tamtej restauracji. W końcu postawiłam na prostotę - białą, lekką sukienkę z koronkowymi plecami. Pewnie prezentowałaby się bardzo weselnie, gdybym nie dobrała do niej czerwonych szpilek i szminki w tym samym kolorze. Włosy zakręciłam w delikatne fale i zostawiłam rozpuszczone, opadające mi na plecy. Nie wyglądałam źle, choć do końca nie byłam pewna, czy to jest właśnie to, co wpasowuje się w ramy eleganckiej restauracji.

- Gdzie się wybierasz? - usłyszałam za plecami Alis, kiedy stałam już z ręką na klamce drzwi wejściowych.

- Oli zaplanował nam romantyczną kolację. Chyba dlatego, że za dwa dni znów będzie musiał wracać do studia... Jest kochany, prawda? - mimowolnie uśmiechnęłam się, mówiąc o nim w ten sposób.

- Och... Tak, romantyk z niego. Miłej zabawy. - wydukała i z powrotem schowała się w swoim pokoju. Zachowywała się dziwnie, ale wzięłam to za sprawkę hormonów.

Zgadywałam, że do restauracji też miałam pojechać samochodem Olivera, co bardzo mi pasowało.
Chyba nigdy nie czułam się dziwniej, wsiadając do sportowego auta w dziesięcio centymetrowych szpilkach i sukience z zamiarem pojechania do prawdopodobnie najdroższej restauracji w mieście. To nie było złe uczucie, ale nowe i na pewno nie tak satysfakcjonujące, kiedy wiedziałam, że to wszystko owoc ciężkiej pracy Olivera, a nie mojej.
W momencie kiedy wsiadłam do samochodu, dostałam esemesa.

Oli❤❤: Otwórz schowek.

I choć esmes był krótki, prosty i rzeczowy, musiałam przeczytać go dwa razy.

A więc to jakaś gra? pomyślałam i z uśmiechem na ustach sięgnęłam do schowka. Była w nim masa śmieci, ale też jedna, starannie złożona karteczka. Rozłożyłam ją szybko.

Mam nadzieję, że polubiłaś ten samochód, bo właśnie trzymasz w dłoni swoje kluczyki. Teraz każdy z nas ma własne :)
Jedź ostrożnie, do zobaczenia.

Byłam zdezorientowana z dwóch powodów: czy on właśnie zrobił ze mnie współwłaścicielkę najlepszego auta na świecie? I skąd wiedział, że będę trzymała kluczyk w ręku? Przecież równie dobrze mogłabym go mieć w torebce... Albo za dobrze mnie znał albo był cholernym jasnowidzem.
Pod tekstem była narysowana mała, prozwizoryczna mapa dojazdu do restauracji. Kojarzyłam to miejsce więc bez problemu dotarłam pod lokal.

Na jego tyłach znajdował się mały parking, gdzie zostawiłam samochód i skierowałam się do drzwi wejściowych.
Od progu zatrzymał mnie mężczyzna, stojący za blatem wysokiego biurka, na którym trzymał jakieś papiery. Zapytał mnie o imię i nazwisko.

- Emma Walker. - odpowiedziałam, na co jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech. Sięgnął pod blat mebla i wyjął spod niego jedną, czerwoną różę, którą przyjęłam z konsternacją.

- Zapraszam do stolika. - skinął głową, a obok mnie pojawił się nagle kelner, ubrany w czarny frak i białą koszulę. Na jednej ręce trzymał przewieszoną serwetę, a drugą chował za plecami. Wyglądał wręcz bajkowo. Poprowadził mnie przez zapełnioną salę do jedynego wolnego stolika pod ścianą. Usiadłam na delikatnym, białym krześle ze wspaniale zdobionym oparciem. Cała ta nieco nadęta atmosfera była w porządku, ale cieszyłabym się tak samo, gdyby Oli zabrał mnie po prostu do MacDonalda. Nie musiał się tak wykosztowywać, jeśli chodziło tylko o spędzenie tego dnia wyjątkowo, przecież nie miał znikać w studiu na całe dnie, tylko na kilka godzin.

Wtem kelner wyjął zza pleców kolejną różę, którą wręczył mi zamaszystym gestem. Uśmiechnęłam się do niego w podzięce i ułożyłam je równo na stole. Czułam się jakbym znów wróciła do liceum i uczestniczyła w jakimś bardzo wyszukanym Dniu Kupidyna. Im więcej róż, tym bardziej się liczysz. Niestety ja dostawałam zawsze tylko jedną i to od tego samego, zakochanego we mnie po uszy Larry'ego, który był dość... odpychający.  Nosił śmieszne okulary i cały czas wycierał nos o koszulkę.

Za chwilę otrzymałam kolejnego esemesa.

Oli❤❤: Wstań od stołu i idź do damskiej toalety.

Byłam już trochę tym wszystkim podenerwowana, ale zrobiłam, to co napisał. Odnalezienie toalety nie było trudne, a przechodząc znów między wszystkimi stolikami, mogłam lepiej obejrzeć wnętrze, które było po prostu piękne. Przewodziła biel - białe krzesła, stoły i ściany, a także urocze drewniane kolumienki, na których wisiały ażurowe lampiony - w każdym żarzyła się malutka świeczka. Była też cała masa roślin - małych drzewek  porozstawianych w kątach, wiszących białych doniczek z paprotkami i innymi roślinami, których nazw nie znałam. Na parapetach, na stołach i na barze. Po prostu wszędzie znajdowały się rośliny.

W tej restauracji nawet toaleta była elegancka...  Myślałam, że może Oliver będzie tam na mnie czekał, ale było w niej zupełnie pusto. Rozejrzałam się, a moją uwagę niemal natychmiast przykuło lustro, które nie było idealnie czyste - coś było na nim nabazgrane czarnym markerem. A tuż pod nim, zatknięta za kranem kolejna róża.

Stanęłam naprzeciwko lustra i odczytałam napis:

Spójrz, jaka jesteś piękna. To dla tego uśmiechu chcę się codziennie budzić.

I tuż obok niego narysowana była mała strzałka, wskazująca na mnie. Nie miałam wątpliwości, co do autora tego napisu. I znów miał rację - uśmiechałam się, czytając te słowa, bo były po prostu wspaniałe.

Podniosłam różę, na której wisiała mała karteczka.

Pamiętasz jeszcze? To właśnie w takich okolicznościach spotkaliśmy się po raz pierwszy. Kazałaś wyrzucić nam narkotyki... Mój kochany świętoszek. Zaraz skończę te podchody, obiecuję. Musisz jeszcze tylko iść do samochodu - zajrzyj za wycieraczkę :)

Musze przyznać, że nawiązanie do naszego pierwszego spotkania nieco mnie wzruszyło. Dokładnie pamiętałam tamten dzień... Pomyślałam wtedy, że Oli ma słodki akcent, a Jordan od samego początku strasznie mnie wkurzał.  No i cóż, za wiele się nie zmieniło w tej kwestii. 

Tym razem nie wahałam się ani chwili - od razu wyszłam z toalety na parking. Oliver musiał cały czas gdzieś krążyć, skoro zostawiał te wszystkie liściki, ale jakimś cudem udawało mu się mnie nie spotkać. Widocznie dokładnie wszystko opracował.

Na dworze zrobiło się przyjemnie chłodno, słońce zaczynało powoli zachodzić. Podbiegłam do auta na tyle szybko, na ile pozwalały mi na to wysokie buty. Obeszłam samochód żeby znaleźć się na jego przodzie. Tak jak pisał Oliver, pod wycieraczką znajdowała się kolejna róża, ale tym razem nie leżał obok niej liścik tylko spora, biała koperta. Obejrzałam ją z dwóch stron - na jednej z nich widniał napis:

Wróć do restauracji i tam go otwórz. PS podoba mi się, jak zaparkowałaś :)

Byłam strasznie ciekawa, co znajduje się w środku, ale starając się zachować koncepcję Olivera, wytrzymałam aż do momentu, w którym usiadłam przy stoliku. Dwie róże, które tam leżały, w niewyjaśniony sposób znalazły się w wąskim, szklanym wazonie. Dołączyłam do nich pozostałe, które trzymałam w dłoni.

Delikatnie uchyliłam otwarcie koperty i wysunęłam z niej  białą kartkę złożoną na pół. Po rozłożeniu, ukazała długi list zapisany drobnym pismem Olivera. Choć nie znałam jeszcze jego treści, ucieszyłam się z samego faktu, że tak się postarał. I nie chodziło tylko o kartkę, którą trzymałam w ręku, ale też o restaurację i róże, o te małe instrukcje i podchody, które miały na celu doprowadzenie mnie do tego jednego, starannie zapisanego listu. Nie mogłam już dłużej zwlekać - zabrałam się za czytanie.

Kochana Em...




She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz