Dwa dni później odbył się pogrzeb. Nie przyszło wiele osób, na oko dziesięć, nie więcej. Panowała smutna atmosfera, ale nie przepełniona cierpieniem. Nikt nie płakał, nawet Alis. Pomyślałam, że to w sumie przykre i sama nie chciałabym skończyć właśnie tak - z garstką ludzi na własnym pogrzebie, gdzie nikt nie uroni nade mną łzy, nikt nie powie o mnie ciepłego słowa, tak jak zwykle robi się w przypadku zmarłych.
Nie było stypy. No bo co mielibyśmy na niej robić? Wspominać zmarłą? Przypominać sobie chwile w jej towarzystwie? Już to sobie wyobrażam... "O, a pamiętasz jak na moje dziesiąte urodziny matka wstrzyknęła sobie działkę krzycząc: za twoje zdrowie dziecko?" albo "Pamiętam ten dzień, kiedy wróciłam do domu, a cały salon był zarzygany. Tak... Piękne czasy! Stare, ale piękne!"
Trzymałam Toma pod ramię, obok nas szła Alice. Gdyby nie czarne stroje i ponure miny, można by pomyśleć, że całą trójką udaliśmy się popołudniowy spacerek.
- Rozmawiałaś dziś z Oliverem? - zapytał, kiedy dochodziliśmy już pod blok.
- Tak. Wczoraj i przedwczoraj też.
Potrząsnął z rezygnacją głową: - Obyś tego nie żałowała... - wymruczał, otwierając nam drzwi do klatki.
- Nie martw się, nie będę. - uśmiechnęłam się do niego ironicznie i przeszłam, ramieniem ocierając się o jego brzuch.
Nie mogę powiedzieć, że w tamtej chwili zupełnie nie czułam się rozczarowana i zła na Olivera. Kiedy z nim rozmawiałam albo choćby o nim myślałam, zawsze z tyłu głowy widziałam to zdjęcie z gazety. A gdy moja wyobraźnia tylko próbowała podsunąć mi wyobrażenia tamtej sceny, robiło mi się fizycznie niedobrze. Mimo to tęskniłam, strasznie tęskniłam. Wspomnienia z nim nachodziły mnie w zupełnie niespodziewanych momentach. Kroiłam pomidora do sałatki i nagle zaczynałam się śmiać, przypominając sobie którąś z naszych rozmów. Albo odkurzałam i nie wiedzieć czemu, po moich policzkach zaczynały płynąć łzy, kiedy przywołałam z pamięci obraz zmarnowanego Olivera po bójce z ojcem. To było, jakbym wariowała. Jakby tęsknota odbierała mi rozum.
Alis stała się bardzo małomówna. Ledwo wychodziła z pokoju, jadła z nami posiłek, od czasu do czasu rzucając jakieś bezsensowne zdanie i znów wracała do siebie. Zrzuciłam to na garb tego, że jest przygnębiona po śmierci matki, ale i tak bardzo mnie to niepokoiło. Postanowiłam zapytać ją o to następnego dnia.
- Myślałaś już, czy będziesz wracać? - siedzieliśmy z Tomem przy stole, popijając kawę z jednego, wielkiego kubka.
- Do Bostonu? Nie wiem... - odpowiedziałam, choć przecież doskonale wiedziałam. Nie było innej opcji, musiałam wrócić do Bostonu, do Olivera. Nawet jeśli mielibyśmy przez kolejne tygodnie spać w osobnych pokojach, musiałam mieć go przy sobie, wiedzieć, że jest blisko.
- I tak oboje wiemy, że to zrobisz. - przewrócił oczami i upił łyk gorącego płynu.
- Dlaczego tak ci to przeszkadza? - zadałam pytanie, które miałam ochotę wypowiedzieć od dwóch dni. Odkąd porozmawiałam z Oliverem, Tom gdy tylko mógł, robił mi złośliwe uwagi na ten temat. Rozumiem, że się o mnie martwił, ale nie byłam już dzieckiem, a on nie był moim obrońcą.
Przez chwilę tylko bawił się palcami, a potem wymamrotał: - Nieważne. - i wstał od stołu, znikając w korytarzu. Zapomniał chyba, że to mieszkanie miało dwadzieścia metrów kwadratowych i dość ciężko było się w nim ukryć, nie mówiąc już o chwili samotności. Dopiłam kawę i poszłam jego śladami.
Siedział w moim pokoju na materacu, trzymając w rękach telefon.
- Przepraszam, okej? Po prostu nie możesz cały czas starać się mnie chronić. - kiedy nie odpowiedział, usiadłam obok niego, ale on nadal nie podniósł na mnie wzroku. - Mogę wydawać ci się teraz strasznie głupia, że ciągle mu wybaczam. Ale ja po prostu nie potrafię inaczej... Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje życie bez niego.
CZYTASZ
She is my new drug [[Oli Sykes FF]]
FanfictionEmma jest córką narkomanki i prostytutki - jej życie nie jest kolorowe. Nienawidzi narkotyków, pijaństwa i wszystkiego, co przypomina dramat jej matki. Jak zatem narkotyki sprawiły, że drogi Emmy i Olivera się skrzyżowały? Jeden koncert nieznanego j...