Rozdział siedemnasty

600 80 15
                                    

Cały dzień nie odbierał, nie odpisywał, nie dawał żadnego, cholernego znaku życia. Tego obawiałam się najbardziej - że coś się między nami zmieni, że kiedy nie będzie mnie przy nim, zacznie mu odbijać. Wmawiałam sobie, że jest zapracowany, że na pewno robi coś ważnego, dlatego nie odpowiada. Ale, jak to mówią, nadzieja matką głupich.

Spędziłam ten dzień w towarzystwie Toma. Snuliśmy się po mieście bez celu, zachodząc do kawiarni i dalej spacerując między uliczkami.

- Kiedy odeszła moja matka, też nie płakałem. To znaczy nie umarła, ale odeszła i dotąd nie wróciła, więc to prawie to samo, co śmierć. - powiedział, kiedy podzieliłam się z nim swoimi obawami, że coś ze mną nie tak. - Chyba to do mnie nie docierało, poza tym miałem z siedem lat. Nawet dobrze jej nie poznałem. Ty swojej chyba też nie. - spojrzał na mnie z ukosa.

- No nie... Nawet nie wiem, jaki był jej ulubiony kolor. - spuściłam wzrok. Było chłodno jak na sierpień, dlatego trzymałam swój kubek pełen gorącej latte, kurczowo w obu dłoniach. Obecność Toma działała na mnie w pewien sposób uspokajająco, zawsze był taki pewien, że wszystko się ułoży, a każde zmartwienie jest przejściowe.

Nagle zawibrował mi telefon. Prawie upuszczając kawę, wyjęłam go szybko z kieszeni jeansów. Nadzieja, która jak płomyczek rozpaliła się w okolicach mojego mostka, zgasła równie szybko, jak się pojawiła.

To nie był Oliver, tylko Alis. Prosiła mnie, żebym rozejrzała się za jak najtańszym salonem pogrzebowym, bo nie stać było nas na wystawny pogrzeb.

Dzwonienie do salonu pogrzebowego było najbardziej abstrakcyjną rzeczą, jaką kiedykolwiek robiłam. No, poza wsiadaniem do samochodu Olivera Sykesa, zaraz po koncercie Bring Me The Horizon, ale to już nie wydawało się być takim cudem, odkąd stało się moją codziennością.

Nigdy nie byłyśmy za bardzo religijne, nie miałyśmy nawet krzyża w domu, a w kościele ostatni raz byłyśmy na mojej komunii. A jednak pogrzeb miał odbyć się w kościele wraz z garstką osób, które kiedyś miały kontakt z matką, a takie osoby było nam bardzo ciężko znaleźć. Bardzo chciałam, żeby Oli tam był, ale przede wszystkim musiał się dowiedzieć o śmierci mojej matki, a to stało by się, gdyby tylko, do cholery, odebrał.

Wróciliśmy do mieszkania koło dwudziestej. Nadal żadnej wiadomości od Olivera. Zaczęłam wydzwaniać do Jordana i Matta (bo do drugiego Matta nie miałam numeru), nawet do Lee. Nikt nie odbierał. Wniosek był zatem prosty - celowo mnie ignorowali. Statystycznie choć jeden z nich powinien odpowiedzieć, a tym czasem cisza się przedłużała. Coś zdecydowanie nie grało, a ja chyba nigdy wolałam się nie dowiadywać, co.

Rano wstałam przed Tom'em i Alis. Lodówka i szafki były prawie puste, wyłączając pół opakowania mąki i resztkę kawy, wraz ze sfermentowanym mlekiem. Narzuciłam na piżamę wielką bluzę Olivera (która tak bardzo pachniała nim, że zanim jeszcze wyszłam, przez chwilę stałam i wciągałam jej zapach głęboko w płuca) i zgarnęłam ze stołu drobniaki. Na dworze nadal utrzymywał się chłód, ale mogła to być kwestia tego, że było dość wcześnie. Idąc do supermarketu za rogiem, nawet nie zwróciłam uwagi na kiosk, jak zawsze obłożony masą kolorowych gazet. Dopiero wracając z reklamówką pełną zakupów, kątem oka zauważyłam za szybą coś znajomego. Coś, co sprawiło, że moje serce zadrgało. Cofnęłam się o krok, próbując jeszcze raz to odnaleźć.

I wtedy poczułam, jak zapada się moja klatka piersiowa, jakby z płuc uciekło całe powietrze, a energia z moich rąk i nóg zupełnie wypełzła.

Starając się opanować, podeszłam do okienka, gdzie siedziała starsza kobieta.

- Poproszę gazetę. Tą z wytatuowanym chłopakiem.

Podała mi ją delikatnie, a ja rzuciłam na blat nieokreśloną ilość pieniędzy, znacznie większą, niż było warte pismo. Pobiegłam do mieszkania, nie zwracając uwagi na przechodniów, których trącałam ramieniem. Wchodząc, trzasnęłam drzwiami tak mocno, że kawałeczki gipsu opadły na podłogę.

- Em? Co jest? - zapytał cicho Tom, wyłaniając się z pokoju. Był bez koszulki, a włosy miał potargane. Gdybym nie była tak zraniona i wściekła, pewnie pomyślałabym, że wygląda uroczo. Bez słowa poszłam do kuchni i rzuciłam gazetę na stół. Nie usiadłam - po prostu zaczęłam ją przeglądać w poszukiwaniu właściwego artykułu.

- Emma, co się stało? - podszedł do mnie od tyłu i stanął w pół kroku, widząc to samo, co ja. Na całej stronie widniało zdjęcie Olivera bez koszulki, a w niego wtulona jakaś blondynka, która robiła zdjęcie przednią kamerką. Oliver miał zamknięte oczy i można by pomyśleć, że to photoshop, tyle że na kolejnym znów widnieli oni. Dziewczyna trzymała dłoń na jego policzku, całowała go. Nie czytałam tekstu, którego i tak było mało. Wstałam i po prostu stamtąd wyszłam, zamykając się w pokoju.

To przychodziło falami. Zamknęłam oczy i wstrzymałam oddech. Pozwoliłam się pogrzebać tej pustce.

To nie może być prawda, to się nie dzieje. Zaraz się obudzę obok Olivera i będzie wszystko w porządku. Powie, jak zawsze, "Wstała moja piękna." i pocałuje mnie tak, jak nigdy nie całował tamtej dziewczyny, bo ona nie istnieje. Nie istnieje. N i e i s t n i e j e.

Otworzyłam oczy. Świat nadal stał, niczym niewzruszony. Stało moje biurko i krzesło i szafa. Nic się nie zawaliło od ostatniego razu, kiedy sprawdzałam. To nie w świecie coś się posypało, tylko we mnie.

Wiedziałam, że to była prawda, a to zdjęcie, gdzie dziewczyna trzymała jego twarz, pojawiało mi się przed oczami jak film z rzutnika. To dziwne zachowanie chłopaków i Olivera - a raczej jego brak... To wszystko było powiązane. Tchórze. Pierdoleni tchórze.

Szybko zrzuciłam z siebie bluzę Olivera. Ten zapach nie był już kojący - był przytłaczający i bolesny. Śmierdział zdradą. Wyjęłam telefon i zaczęłam pisać do niego sms'a. I tak by nie odebrał, gdybym zadzwoniła, a wiadomość musiał przeczytać.

Do oczu napłynęły mi gorące łzy, skapywały na wyświetlacz, utrudniając mi pisanie. Moje palce automatycznie trafiały w kolejne litery, tworząc słowa, które bolały. Ale właśnie to miały robić - zadawać ból, który wtedy czułam, żeby poczuł się tak samo źle. Bo nawet jeśli żałował, to nie on był tym, którego zdradzono.

- Mogę wejść? - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się - w drzwiach stał Tom. Nagle okropnie uderzyło mnie jego podobieństwo do Olivera, a akurat on był ostatnią i jednocześnie jedyną osobą, którą chciałam wtedy widzieć. Czy to ma sens? Chyba nie. Ale tak właśnie było.

Wzruszyłam ramionami, zalewając się kolejną falą łez.

- Dlaczego to zrobił? Dlaczego? - mówiłam przez szloch. - Czy oni zawsze tak robią? Wielkie gwiazdeczki. Pierdolone gwiazdeczki! - gestykulowałam żywo, dając upust swojej wściekłości. - U nich "kocham" znaczy "jesteś spoko, ale i tak zdradzę cię z pierwszą lepszą kurwą"? Tak właśnie jest, Tom? Powiedz mi , bo ja nie mam pieprzonego pojęcia! - ukryłam twarz w dłoniach i skuliłam się jeszcze bardziej w sobie. Ale Tom nie odpowiedział. Po prostu podszedł do łóżka i usiadł na nim obok. Nieśmiało objął mnie ramieniem, zaraz potem drugim, a ja wtuliłam się w niego jak małe dziecko, które stłukło kolano i musi wypłakać swój ból i porażkę. Głaskał mnie po włosach i plecach, szepcząc uspokajająco.

- To nic, Em. To nic. On nie jest głupi, to albo jakiś przekręt, albo wielkie nieporozumienie. Wszystko się wyjaśni.

- Skąd możesz wiedzieć? - uniosłam głowę i spojrzałam w jego błyszczące, niebieskie oczy.

- Po prostu wiem. - odgarnął moje włosy za ucho, ścierając kciukiem łzy z mojego policzka. Przez chwilę tylko patrzył mi w oczy, jakby czegoś szukał. Opuścił głowę, dotykając swoim czołem mojego. Ból ustąpił na chwilę miejsca dezorientacji. Nasze oddechy zsynchronizowały się, wdychaliśmy i wypuszczaliśmy powietrze w tym samym momencie. I pomiędzy którymś z tych oddechów, jego usta odnalazły moje.

Nie wiem jak i dlaczego, w jaki sposób do tego doszło. Wiem tylko, że ten pocałunek był inny niż te, które dzieliłam z Oliverem. Ruchy Toma były ostrożniejsze, delikatniejsze, a jednocześnie głębsze.

Smakował słono, moimi łzami.


She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz