Rozdział trzydziesty piąty

470 58 9
                                    

Oliver

Szybko się okazało, że "nastolatka", którą miałem zabawiać, była dwudziestoletnią dziewczyną. Równo o 13:00 stawiłem się pod drzwiami rezydencji państwa Collinsów. Całą drogę do tego wielkiego i zdecydowanie bardziej pokazowego niż funkcjonalnego domu, kląłem pod nosem i wbijałem w dłonie paznokcie. Moja niechęć była większa z każdym krokiem.

Nim zapukałem, wziąłem bardzo głęboki oddech. Otworzył mi pan Collins we własnej osobie - w wyprasowanym garniaku i krawacie zawiązanym tak mocno, że bałem się o dopływ powietrza do jego płuc. Oczywiście żartuję - zacisnąłbym mocniej ten nadęty krawacik, jeśli to miałoby znaczyć, że ten gnój zacznie się dusić i może w końcu stałby się człowiekiem, a nie tylko łasym na kasę idiotą, dbającym tylko o swoje interesy.

- Witaj,  w samą porę, kolego. Ktoś tu nie może się już doczekać. Brooke, skarbie! - odwrócił głowę i krzyknął, a kiedy odwrócił się do mnie z powrotem, na jego ustach błądził złowieszczy uśmieszek.

- Nie jesteśmy kolegami, Collins. - zmierzyłem go najcięższym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. Ciśnienie skoczyło mi na sam jego widok, a co dopiero w chwili, kiedy patrzył na mnie z taką wyższością i wystudiowaną pewnością siebie. Dupek.

- Od teraz jesteśmy. Chyba, że wolisz zapłacić mi te pięćset tysięcy, hę? Tak myślałem. - uniósł brew, przyglądając mi się z triumfem wypisanym na twarzy. Zacisnąłem pięści i starałem się oddychać głęboko. Nie mogłem pozwolić sobie na utratę kontroli, nie w tamtej chwili.

- Jestem! Już jestem! - usłyszałem dziewczęcy głos, a zaraz potem zobaczyłem za plecami Collinsa jego właścicielkę - czerwonowłosą, szczupłą dziewczynę zbiegającą z wysokich schodów.

Kiedy mnie zobaczyła, stanęła jak wryta. Przez chwilę tylko mierzyła mnie wzrokiem z rozchylonymi wargami. Miała na sobie czarne, podarte na kolanach spodnie, a przez ramię przewieszoną ciemną, materiałową torbę, którą trzymała ręką z paznokciami pomalowanymi na czarno. 
Poczułem, że to ja muszę zrobić pierwszy krok, bo ta dziewczyna mogła zestarzeć się, stojąc tak i gapiąc się na mnie.


- Cześć. - powiedziałem cicho, a wtedy ona jakby odżyła.

- Cz-cześć. - zrobiła krok w stronę drzwi, o mało nie wywracając się przez duży dywan na środku holu. Zaczerwieniła się i pokonała ostatnie kroki bardzo ostrożnie. - Brooke. - podała mi rękę, a ja krótko ścisnąłem jej dłoń i o ile to w ogóle możliwe, jej policzki przybrały jeszcze ciemniejszy kolor, prawie taki sam, jak jej włosy. Z tej odległości mogłem zauważyć, że po obu stronach jej dolnej wargi wystają srebrne kolczyki. Sądziłem, że córką takiego eleganckiego palanta jest raczej ułożoną blondyneczka, z szafą pełną swetrów w stonowanych kolorach i noszącą jakieś kiczowate sandałki na obcasie, trochę więc zdziwił mnie widok tej wyrazistej i zakolczykowanej dziewczyny.

Staliśmy tak przez chwilę w niezręcznej ciszy, którą przerwał dopiero Collins.

- No, to może już pójdziecie? Oliver przygotował dla was coś bardzo fajnego. Bawcie się dobrze. Dzwoń w razie czego, Brooke. - dotknął jej pleców, a ona rzuciła mu spojrzenie pod tytułem "tato-robisz-mi-totalny-obciach". Ja za to spojrzałem na niego wzrokiem mówiącym "o-czym-ty-pieprzysz?", bo skąd mógł wiedzieć, co zaplanowałem i czy w ogóle coś zaplanowałem? Od zawsze wiedziałem, że był jakiś niedojebany, ale z każdą chwilą przekonywałem się o tym coraz bardziej.

Brooke spojrzała na mnie z zawstydzonym uśmiechem na ustach, a ja to odwzajemniłem. Widocznie tez nie przepadała za swoim ojcem i doskonale ją rozumiałem.
Pożegnała się krótko z ojcem i przeszła obok mnie, przekraczając próg.

- Wybacz mi za tatę, jest nadopiekuńczy, gburowaty i okropnie zadufany w sobie. Ale to dzięki niemu mogłam cię poznać, więc... Chyba nie jest taki zły. Jestem twoją wielką fanką, wiesz? To znaczy, całego zespołu, a najbardziej waszej muzyki. No wiesz, bez muzyki nie poznałabym was no i ciebie, a przepadam za tobą, co jest chyba dziwne, bo ty mnie zupełnie nie znasz. Ale tata wiedział, jak bardzo cię lubię i zaaranżował to spotkanie... Jacie, strasznie się cieszę. Nie brzmię jak wariatka, prawda? Nie musisz się mnie bać, wiesz, nie jestem psychofanką. Może troszkę, ale... - zaczęła paplać, kiedy tylko znaleźliśmy się w samochodzie, a robiła to  tak szybko, że ledwo nadążałem za sensem zdań, które wypowiadała. Poza tym... "Ojciec zaaranżował spotkanie"? "Dzięki niemu mogła mnie poznać"? Byłem lekko zdezorientowany, przecież tu chodziło o pieniądze, które musiałbym mu oddawać, a nie jakieś pieprzone spotkanko towarzyskie.

- Czy możesz... Po prostu, na chwilę przestań mówić, okej? - przerwałem jej, wkładając kluczyki do stacyjki.

- Tak, przepraszam... To cała ja, zawsze jak się denerwuję to gadam głupoty. Przepraszam... - spuściła zawstydzona wzrok i zaczęła przebierać palcami.

- Muszę tylko... Do kogoś napisać i zaraz pojedziemy. Daj mi tylko... Momencik. - powiedziałem, wyjmując telefon i wpisując tekst w małe pole.

Oliver: Ona nic nie wie, prawda? Myśli, że załatwiłeś jej spotkanie z idolem z dobroci serca? Przecież to pieprzone kłamstwo. A szczególnie z tą dobrocią.

Evan Collins: Nic jej nie mów, inaczej będziesz musiał zapłacić mi dwa razy tyle, ile powiedziałem. Udawaj zachwyconego, pełnego entuzjazmu kumpla. Ma wrócić do domu przeszczęśliwa. Jeśli nie, sam wiesz, co będzie. Miłej zabawy. Kolego.

Wziąłem dwa, głębokie oddechy, zanim odłożyłem telefon. A więc to tak, pomyślałem. Collins chce udawać kochanego ojczulka, a ja mam mu w tym pomóc, chociaż to pierdolony szantaż. Emma, robię to wszystko dla Emmy. Dla nikogo innego. Dla Emmy.

- Okej, już. - schowałem telefon do tylnej kieszeni. - To na co masz ochotę? O czymś pogadać, zapytać? Lubisz pizzę? Albo lody? - uśmiechnąłem się do niej miło, a jej niebieskie oczy stały się na ten widok dwa razy większe.

- Tak. - powiedziała tylko, jakby w transie. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, choć wewnątrz wrzeszczałem z frustracji. To był pierwszy raz, kiedy tak długo byłem sam na sam z moją fanką. Nie wiedziałem, o czym mogę z nią rozmawiać, poza muzyką i zespołem. I trochę pogubiłem się w oczekiwaniach Collinsa - miałem stać się jej przyjacielem, sprawić, ze będzie mnie lubić jeszcze bardziej, czy po prostu dotrzymać jej towarzystwa w czwartkowe popołudnie? Cokolwiek ode mnie chciał - musiałem dać z siebie sto procent, inaczej już w tamtej chwili powinienem szukać kupca dla mojego sportowego, białego maleństwa.

- Okej, to może pizza? Wszyscy lubią pizze, nie? - spojrzałem na nią nadal lekko zdezorientowany, ale ona już się ocknęła i zaczęła paplać, tym razem na temat pizzy i szkodliwości fast foodów. Kiedy ona bredziła bez opamiętania, ja jak litanię wymawiałem w myślach: Emma, Emma, Emma, płyta, Emma, Emma, płyta, Emma. Tylko to pozwalało mi nie zwariować.

Ale gdybym miał w swoim samochodzie słynny guzik, który wystrzeliwuje na wielkiej sprężynie krzesło pasażera w górę, prawdopodobnie w tamtej chwili użyłbym go bez zawahania.


___________________________________

Ktoo tęsknił? ♥♥♥  Bo ja bardzo!

Jak tam szkoła? Tak samo beznadziejna jak zawsze? xd Mam nadzieję, że jakoś dajecie radę :D
Chciałabym wrócić do regularnego pisania :c Ale boję się, ze to na razie nie jest możliwe... Chyba, że zacznę robić krótsze, ale bardziej częstotliwe rozdziały. Co Wy na to?

Dobranoooc/miłego dnia! Kocham :*



She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz