Rozdział dwudziesty szósty

777 99 9
                                    

Rano, koło 11:00, zebraliśmy się i wsiedliśmy w samochód. To był ostatni dzień, w którym mogłam uporządkować wszystko przed wyjazdem.
Szczerze powiedziawszy, sama ledwo obejmowałam rozumem przyszłe dni. Nie docierało do mnie, że wyjeżdżam i prawdopodobnie na zawsze zmieniam swoje życie. Może potrzebowałam na to więcej czasu, może gdybym przygotowała się wcześniej, byłoby mi łatwiej. Ale jeśli tylko miał być przy mnie Oliver, wszystko musiało się ułożyć.

Pojechaliśmy do szpitala. Pielęgniarki rzucały krzywe spojrzenia na Olivera, gdy szliśmy przez korytarze do pokoju matki. Automatycznie więc złapałam go za rękę.
W pokoju matki panował półmrok. Leżała obrócona do nas plecami, spała. Na jej widok nie poczułam niczego, zupełnie niczego.
Podeszliśmy do niej cicho.
Musiałam powiedzieć jej o wyjeździe, czułam wewnętrzną potrzebę zrobienia tego, choć tak naprawdę nie byłam jej nic winna. Mogłabym wyjechać na całe lata, a ona by tego nie zauważyła.
- Mamo? - powiedziałam głośno, ale ani drgnęła. Powtórzyłam, nadal bez skutku. Z wahaniem wyciągnęłam do niej rękę. Dotknęłam jej ramienia i potrząsnęłam lekko. To był pierwszy raz od bardzo dawna, kiedy jej dotknęłam.
Poruszyła się i powoli otworzyła oczy.
- Emma. - wyszeptała, a ja uświadomiłam sobie, że dawno nie słyszałam z jej ust swojego imienia. Przetarła pięściami oczy i przeniosła spojrzenie na Olivera.
- A to kto?
Oliver złapał mnie za rękę, gdy się z nim zrównałam.
- To Oliver. Mój... Mój chłopak. - te słowa smakowały dziwnie, ale nie mogłam się nie uśmiechnąć, gdy je wypowiedziałam. Zerknęłam na niego z ukosa - na jego ustach też błądził uśmiech.
- Chłopak... - powtórzyła cicho zachrypniętym głosem. Miała nieco zaspaną twarz, ale była trzeźwa. To mnie niemal ucieszyło.
- Wyjeżdżam razem z Oliverem. Jutro, do Bostonu. Chciałam, żebyś wiedziała. - oznajmiłam beznamiętnie, nie bawiąc się w puste pytania typu "Jak się czujesz?" lub "Czy dobrze cię traktują?".
Pokiwała głową i patrzyła tępo w jakiś punkt przed sobą. Chwilę staliśmy w milczeniu, aż stwierdziłam, że należy skończyć te "sympatyczne odwiedzinki" i ruszyłam do drzwi, ciągnąc za sobą Olivera.
- Będziemy się zbierać. Trzymaj się. - powiedziałam, rzucając jej ostatnie spojrzenie, ale ona nadal patrzyła przed siebie.
Już mieliśmy wychodzić, gdy usłyszałam, że coś powiedziała, ale nie rozróżniłam słów.
- Co? - zapytałam, stając w drzwiach.
- Pytałam, czy wrócisz do nas. - spojrzenie jej matowych, brązowych oczu przyprawiało mnie o gęsią skórę. Musiałam chwilę zastanowić się nad tym pytaniem. Właściwie nie wiedziałam na jak długo jedziemy, ani co będzie potem. W końcu wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem. Będę w kontakcie z Alis. - powiedziałam, patrząc na swoje stopy. Oliver objął mnie w talii. Jego ciepło dodawało mi dziwnej odwagi. Matka pokiwała tylko głową. Wyszliśmy nie oglądając się za siebie. Zaczęły trząść mi się dłonie. Czy nie to zawsze chciałam zrobić? Uciec od niej, od problemów, tego całego gówna, które nagromadziło się przez lata. A jednak zrobiło mi się w tamtej chwili... Przykro? Nie, to za mocne słowo. Poczułam jedynie igiełkę żalu gdzieś między żebrami. I ogromną ulgę, że mam to za sobą.
Najgorsze dopiero mnie czekało.
Wróciliśmy pod mój blok. Chwilę siedzieliśmy w samochodzie, milcząc. Myślałam nad tym, jak najłagodniej przekazać Alis informacje o wyjeździe.
- Nie powinnaś tak się jej bać. Jesteś dorosła, to twoje życie. - powiedział Oliver, przyglądając mi się.
- To nie takie łatwe... - westchnęłam.
- Zobaczysz, będzie w porządku. - uśmiechnął się lekko, a ja zapragnęłem przesunąć po jego wardze palcem. - Pójść z tobą?
- Nie, nie. To tylko bardziej by ją zdenerowało. Poczekaj tu na mnie.
- Okej. Nie daj się i biegnij do mnie jak tylko zacznie to swoje nieznośne pierdololo.
- Oliver! - skarciłam go, choć musiałam się postarać, by ukryć swoje rozbawienie.
- No co? Wiesz, że będzie chciała cię zatrzymać. Walcz o siebie. - chwycił moją dłoń i ścisnął ją pokrzepiająco. Uśmiechnęłam się na widok jego zatroskanej miny.
- Mówiłam ci już, że jesteś wspaniały?
- Jeszcze nie i mogłabyś robić to częściej. - cmoknął mnie w policzek, zanim otworzyłam drzwi.
Wzięłam głęboki oddech i wyszłam.

Walcz o siebie, powtarzałam w głowie słowa Olivera. Walcz o siebie.

W mieszkaniu panował półmrok. Przeszło mi przez myśl, że Alis może jeszcze nie wróciła, ale wtedy usłyszałam w kuchni brzdęk naczyń.
- Alis?
- Och, jakie to miłe. Jednak chciałaś się jeszcze pożegnać przed wyjazdem. Jaka ty kochana. - jej głos ociekał sarkazmem. Myła naczynia, nawet na mnie nie zerkając.
Wmurowało mnie.
- Skąd ty...
- Byłam u matki. Dosłownie chwilę po waszym wyjściu. To zabawne, że dowiaduję się takich rzeczy od niej. - w końcu na mnie spojrzała. O wiele bardziej wolałam, gdy myła naczynia odwrócona ode mnie - jej wzrok był pełen gniewu. Gdyby miała moc zadawania nim bólu, pewnie zwijałabym się wtedy na podłodze w cierpieniach.
- Wiesz co, Emmo? Jesteś w tej chwili okropnie samolubna. Zostawiasz mi na głowie dom, chorą matkę, pracę. I jedziesz do Bostonu z jakiś pieprzonym, wytatuowanym gnojkiem! Ile wy się znacie? Tydzień? Zostawi cię dla pierwszego lepszego kawałka tyłka. I będziesz wracać do mnie, kiedy już znudzi ci się bycie bezdomną w Bostonie.
- A może przestałabyś zakładać, że wszystko, co robię się nie uda? - zaciskałam i rozprostowywałam palce, żeby nie skupiać się za bardzo na frustracji, która we mnie zbierała. Mierzyłyśmy się chwilę na spojrzenia, tak jak zawsze to robiłyśmy podczas kłótni.
- Jestem starsza i wiem, że takie akcje się po prostu nie udają. Wydaje ci się, że go kochasz? Że on kocha ciebie? Brednie. Wykorzysta cię i zostawi. - niemal wypluwała każde słowo. Nie mogłam znieść, że mówi o Oliverze w tak okropny sposób. Uznałam więc, że to jest ten moment, kiedy czas uciąć tą zupełnie bezcelową rozmowę.
- Chciałam wyjechać w zgodzie z tobą. Ale jak widać muszę zrobić to bez twojej zgody. - powiedziałam, obrzucając ją zdegustowanym spojrzeniem i wyszłam nim zdążyła mi odpowiedzieć. I już wiedziałam, że nie będę miała do czego wracać.
Została jeszcze Kay, ale wiedziałam, że ona się ucieszy na wieść o tym, że zaczynam swoje życie. Nie to, co moja siostra.
Gdy wsiadałam z powrotem do samochodu Olivera, łzy ciekły mi po twarzy strumieniami. Nie tak chciałam pożegnać się z Alis, ale z nią inaczej się po prostu nie dało.
Z drugiej strony zaczynało się coś nowego, coś lepszego. Nie mogłam niczego żałować - w końcu to było spełnienie moich marzeń.
Tylko skoro rzeczywiście tak było, to dlaczego nie mogłam przestać płakać?

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz