Rozdział dwudziesty siódmy

598 74 52
                                    

Dotarłyśmy do szpitala dosłownie w pięć minut. Ciągnęłam za sobą Alis, pośpieszając ją co chwilę.
Szczęście, ulga i niedowierzenie mieszały się ze sobą, nagle ściągając ze mnie wielki ciężar. Nie czekałam na windę, pobiegłam po schodach, zostawiając zdyszaną Alis na parterze. Sama pewnie straciłabym oddech, gdyby nie to, że wstąpiła we mnie jakaś dziwna, zupełnie nowa energia.
Wpadłam do pokoju Olivera jak burza. Jednak nie od razu go zobaczyłam - wokół jego łóżka stało dwóch mężczyzn i jedna kobieta, przysłaniając mi widok.
- Dzi-dzień dobry. - wydukałam między kolejnymi płytkimi oddechami. Wszyscy odwrócili się w moim kierunku w jednym momencie. - Obudził się?
- Właśnie otworzył oczy. - powiedział jeden z lekarzy i odsunął się, odsłaniając Olivera. Spodziewałam się, że będzie siedział i wypatrywał mnie. Że będzie mówił, kontaktował, zachowywał się jak zawsze. Tymczasem on leżał tak samo jak przez ostatnie kilka tygodni. Miał uchylone powieki i mrugał nimi nienaturalnie powoli. Spod jego długich, ciemnych rzęs błyskały oczy. Tak samo powolnie zginał i rozprostowywał palce u rąk, jakby dopiero uczył się ich używać.
Usiadłam na krześle przy jego łóżku, tym samym, na którym wylewałam łzy bezradności, a teraz nie potrafiłam opanować swojej radości. Położyłam dłoń na jego dłoni, uśmiechając się do niego. Powoli obrócił głowę w moim kierunku. Widok jego oczu, choć trochę jeszcze zasnutych mgłą, przyprawił mnie o dreszcze. Wrócił do mnie, naprawdę do mnie wrócił.

Zaczął bezgłośnie poruszać ustami. Najpierw wydawał z siebie chrapliwe dźwięki, które potem przerodziły się w niewyraźne słowa.

- Możesz powtórzyć? - zapytałam cicho.

- Wy-y-j..dź. Wyj...dź. Wy-jdź.

Kiedy dotarł do mnie sens tych słów, poczułam bolesne ukłucie w klatce piersiowej.

- Co?

- Wyjdź. Wy...noś się. - mówił, jakby sprawiało mu to nie lada trudność

- Ale dlaczego? Co ci takiego zrobiłam?

Nagle poruszył gwałtowniej ręką, strącając moją dłoń z jego. Znów zabolało.

- Idź pie...pieprzyć się z T-tomem...

- Nie rozumiem, Oli. - potrząsnęłam głową, patrząc na niego jak na wariata. Dlaczego to powiedział?

- Może lepiej będzie, jak wróci pani później, pacjent musi dojść do siebie. Potem na pewno łatwiej będzie się wam rozmawiało. Na razie prosiłbym panią o wyjście. - zwrócił się do mnie jeden z lekarzy.

Spojrzałam to na niego, to na Olivera. Byłam zupełnie zdezorientowana. Nie protestowałam jednak - wstałam i ostatni raz oglądając się na Olivera, wyszłam z pokoju. Ta wielka euforia, ten mały płomyczek gorącej nadziei, zgasł w mgnieniu oka. Na korytarzu spotkałam Alis.

- Boże, te windy to jakiś przekręt, masa ludzi, okropieństwo. A ty co? Czemu już wyszłaś? Chyba na mnie nie czekasz? Obudził się, tak?

Zagryzłam wargę, błagając siebie żeby się nie rozpłakać. Wzięłam głęboki oddech i jakoś powstrzymałam łzy napierające na moje oczy.

- Tak... I wygonił mnie. Powiedział żebym wyszła i coś o Tomie... "Idź pieprzyć się z Tomem" czy coś w tym stylu... Alis, co ja zrobiłam nie tak? O co mu chodziło?

- Nie mam pojęcia, Em. - wzruszyła bezradnie ramionami. - Może... Nadal myśli, że jest dzień wypadku? Że nadal jesteście pokłóceni o Toma?

- Nie wiem... Może masz rację. Przyjdę do niego jutro, tak chyba będzie lepiej.

- Tak będzie zdecydowanie lepiej. Wszystko sobie przypomni, zobaczysz. Pogadacie, wyjaśnicie. I znów będziecie świetną parą. - podeszła do mnie i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Podała mi zgiętą w łokciu rękę, a ja przełożyłam przez nią swoją, tak, jak to robią starsi ludzie albo dorośli wybierając się do opery. Ruszyłyśmy powoli korytarzem.

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz