Rozdział piąty

944 107 3
                                    

Nie wiem, co podkusiło mnie do wejścia do tego cholernego samochodu. Ten cały Oliver nie wyglądał na dobrego chłopaka, a na pewno nie na kogoś, kto troszczyłby się o zagubione, nieznajome dziewczyny.
Tym bardziej mój niepokój narastał, uciskając nieznośnie w okolicach klatki piersiowej.
- Więc... Jak się nazywasz? - zapytał po kilku minutach jazdy.
- Emma. - rzuciłam od niechcenia.
Przez przyciemniane szyby nie było wiele widać, a ja nigdy nie byłam w tej części miasta. Obniżyłam okno, wpuszczając do środka huragan nocnego powietrza.
- Jezu, zamknij to. - zażądał, ale nim zdążyłam cokowiek zrobić sam przycisnął guzik na swoim panelu, niemal przycinając mi głowę.
- Bo co, wielka gwiazdunia się przeziębi? - prychnęłam, może zbyt ostro, ale byłam zbyt zła na siebie i matkę, żeby dbać o jego uczucia.
- Po co ta agresja? - zaśmiał się, jeszcze bardziej wyprowadzając mnie z równowagi.
- Myślałam, że gwiazdy takie jak ty mają swoich szoferów. - wypowiedziałam na głos swoje myśli po chwili milczenia.
- Jazda sprawia mi za dużą przyjemność, żeby mnie ktoś w tym wyręczał. Ale widzisz to czarne BMW za nami? To mój ochroniarz.
- Ten sam od wyganiania ludzi z toalet?
Nie odpowiedział.
- I nie zdziwiło go, że mnie zabierasz?
- Myślisz, że pierwszy raz widzi jak wiozę ze sobą dziewczyny? - uniósł brew, a mnie na te słowa zrobiło się nieco dziwnie.
To jasne, że często zabiera ze sobą dziewczyny. I Bóg wie, co z nimi robi. Ja nie zamierzam być jak one.
Jeszcze przez dwie minuty jechaliśmy w milczeniu, gdy w końcu Oliver zjechał na parking pod świetlistym drapaczem chmur.
- Jesteśmy. - oznajmił i zgasił samochód. Już miał sięgnąć do klamki, gdy zatrzymał się w połowie drogi jego dłoni.
- Kurwa... - zaklą pod nosem. Gdy zobaczyłam, na co tak zareagował, miałam ochotę zrobić to samo. Pod dwuskrzydłowymi, przeźroczystymi szybami czekał tłum dziewczyn i paparazzi.
- Myślałam, że takie rzeczy nie zdarzają się gwiazdom metalu.
- Dlaczego? To zdarza się wszystkim gwiazdom.
- Metalowcy są raczej... No, bardziej mroczni.
- Nie rozumiem...
- Nieważne. - machnęłam ręką, a po chwili dodałam - I co teraz?
- Nic, dam kilka autografów i to wszystko.
- A co ze mną? - spojrzałam na niego przerażona.
To był bardzo, bardzo głupi pomysł żeby z nim wsiadać do samochodu.
- Daj mi pomyśleć... - przyłożył dłoń do skroni i przez chwilę rozważał, po czym w końcu wygłosił:
- Zostań tu, jak już się rozejdą to idź do recepcji i zapytaj o pokój numer 342. Jeśli do mnie zadzwonią to powiem, że mają cię wpuścić. Masz tu kluczyki. - podał mi brzęczący przedmiot z malutką zawieszką w kształcie psiej łapki. - Zamkniesz auto i pójdziesz do hotelu, tak? Tylko poczekaj aż rozejdą się co do jednej.
Pokiwałam w odpowiedzi głową. Wyglądał śmiertelnie poważnie, a jednocześnie dość spokojnie. To nie mogła być dla niego nowość.
- Ok... Bądź grzeczna. - wysiadł z samochodu, a ja nawet ze swojego miejsca, oddalonego o jakieś 50 metrów od wejścia, słyszałam podniecony pisk fanek.

W co ja się wpakowałam...

Po 30minutach Oliver zniknął za drzwiami, a samo rozejście się wszystkich dziewczyn i fotografów zajęło trzy razy mniej. W tym czasie miałam wiele okazji do rozmyślań.
Musiał mi naprawdę zaufać, biorąc pod uwagę fakt, że zupełnie się nie znaliśmy, a on zostawił mi kluczyki do swojego ukochanego samochodu. Lubiłam auta, może nie w takim stopniu jak on, ale zawsze mnie fascynowały. A muszę przyznać, że to Audi R8 II generacji było po prostu niesamowite. Z żalem opuściłam jego wnętrze.
Szybko przebiegłam dzielącą mnie od hotelu odległość.
Hol był piękny, nigdy wcześniej nie byłam w podobnym miejscu. Bordowy dywan ciągnął się przez całą jego długość, a recepcja jak i wszystkie detale lśniły bladym złotem.
Podeszłam do wysokiego mężczyzny w wystawnym garniturze.
- Dobry wieczór, j-ja do pokoju... - I tu pojawił się problem, bo za cholerę nie mogłam przypomnieć sobie tego numeru. Dłonie pociły mi się ze zdenerwowania.
- Którego pokoju? - zapytał po chwili milczenia recepcjonista.
- Zaraz sobie przypomnę... To był pokój, ee... 324? Tak, 324.

Nie, to na pewnie nie 324.

- Pani nazwisko?
Nie pamiętam już, czy okrutnie zbladłam, czy cała poczerwieniałam. Mój ubiór pewnie nie dorównywał nawet strojowi sprzątaczki, a stałam tam i pytałam o totalne głupoty. Już miałam wybiec jak ostatni tchórz, gdy nagle za plecami usłyszałam głos.
- Sykes, na nazwisko Sykes.

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz