Rozdział trzydziesty ósmy

502 59 10
                                    

Oliver

Zaparkowałem przed jego domem, a ochroniarze bez słowa wpuścili mnie za bramę. Szedłem najszybciej jak to możliwe, a kiedy już stanąłem przed dużymi, rzeźbionymi drzwiami, nie bawiłem się w pukanie czy dzwonki. Wtargnąłem do domu Collinsów z zarumienionymi od szybkiego marszu i emocji policzkami, niemal wpadając na Evana, który w ciemnym szlafroku i zaczesanymi do tyłu posiwiałymi włosami stał w półmroku w holu z nietęgą miną.

- Mamy do pogadania. - rzuciłem niby beznamiętnie, choć w środku gotowałem się ze złości.

- A to niby o czym? I tak już zrobiłeś wystarczająco szkód, wracaj do hotelu i przyjdź po Brooke jutro. Teraz śpi, albo płacze, bo pewnie zrobiłeś coś głupiego. Mogłem się tego spodziewać. - mówił przyciszonym głosem, więc i ja odruchowo zniżyłem głos do niemal szeptu.

- Spodziewać czego? - zmarszczyłem brwi. Evan przewrócił oczami i złapał mnie mocno za ramię, ciągnąc do swojego gabinetu, a po drodze mrucząc cicho: - Wy, cholerne gwiazdy, wszyscy jesteście tacy sami. Półgłówki, które myślą, że pozjadały wszystkie rozumy. Cholerne gwiazdeczki. Czemu te dziewczyny się w was zakochują? - kiedy weszliśmy do gabinetu, w którym paliła się tylko jedna lampka, a na regały książek białe światło rzucał monitor otwartego laptopa, zaczął mówić głośniej i wyprostował się, jakby chcąc dać mi do zrozumienia, że to on jest tutaj panem sytuacji.

- Mogłem się spodziewać, że tak będzie, że ją zranisz. Ale musisz to naprawić.

- Skoro się spodziewałeś, że ją zranię, to po co to wszystko? Bawi cię to? To nie jest jakaś głupia gra, tylko życie, Collins. Nigdy nie zamierzałem z nią być. Ja mam narzeczoną! I dobrze o tym, kurwa, wiedziałeś, ale postanowiłeś zabawić się w pieprzoną swatkę.

- Nigdy. Nie zranił bym jej. Celowo. - cedził słowa przez zaciśnięte zęby, stojąc po jednej stronie biurka, a ja po drugiej. Mierzył mnie chłodnym spojrzeniem zmęczonych, starych oczu.

- Ja też nie! - krzyknąłem. - Ja też nie. Nie jestem taki. Ale łatwiej byłoby odpuścić nam ten dług i wydać pieprzoną płytę, na której zarobisz drugie tyle, a nie osadzać nas w głównej roli jakiegoś teatrzyku. To ty ją doprowadziłeś do płaczu, Collins. To nie moja wina, że nic do niej nie czuję, bo jak już mówiłem, to nie ona jest moją dziewczyną.

- Nie rozumiesz, nic nie rozumiesz... - zaczął kręcić głową i nerwowo pocierać ramiona. - To było jej marzenie, ja chciałem... Tylko chciałem jej dać coś, co ją wreszcie uszczęśliwi.

- Ale dlaczego miałbym być to ja? Kurwa, dlaczego?! Wytłumacz mi, bo nadal nie rozumiem.

- Bo jej nic nie cieszy! Kupuję jej drogi samochód, a ona ledwo się uśmiecha... Zegarek za sto tysięcy leży u niej na parapecie jak zwykła zabawka! Wynajmuję dla niej stylistów, projektantów ubrań, zabieram na zakupy, planuję jej przyszłość, a ona jest nadal nieszczęśliwa. Ale ciągle słucha tego twojego zespołu i ma masę plakatów w pokoju... - mówił rozgoryczonym tonem, jakby te myśli dręczyły go od dawna i sprawiały ból. - Myślałem, że to będzie strzał w dziesiątkę i był, ale... - odchrząknął i poprawił na sobie szlafrok, reflektując się i znów przybierając maskę chłodnego biznesmena. - No, schrzaniłeś sprawę i jest jak jest więc może jutro coś z tym zrobisz, a na razie prosiłbym cię o wyjście. - wskazał mi ręką drzwi, ale ja jeszcze nie skończyłem naszej rozmowy.

- Czyli co, nie obchodzi cię to, co ja czuję? No w porządku, nie jestem twoim bliskim znajomym, ale ja nie potrafię dać Brooke szczęścia, nie rozumiesz? Nie potrafię i nie zrobię tego. Myślę, że to jest czas, kiedy możemy zakończyć nasz układ. Nie przyjadę po nią jutro, za to ty powiesz, że tu byłem i że przepraszam ją, ale nic z tego. W końcu się z tym pogodzi, ty nie wyjdziesz na złego ojca, a ja wyjdę tylko w połowie na skurwiela. Inaczej odpracuję ci ten dług, trudno. Jeśli zależy ci na Brooke to nie będziesz tego ciągnął w nieskończoność.

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz