Rozdział dwudziesty szósty

469 70 19
                                    

Alis w ciąży.
To był dla mnie szok.
Bo po pierwsze - moja siostra w ciąży.
Po drugie - moja siostra uprawiająca seks.
Po trzecie - moja siostra samotnie wychowująca małe, zupełnie zależne od niej dziecko.
Byłam tym po prostu przerażona, ona zresztą też.
Po pijaku robi się różne głupie rzeczy, ale zajście w ciąże to jeden z najgorszych skutków tych głupot. To znaczy jasne, "ciąża nie choroba", ale tu nie chodziło tylko o życie mojej siostry, a przede wszystkim o życie tego małego człowieka. Wolałabym żeby to się nie wydarzyło, ale skoro już się stało, trzeba było iść dalej i czekać na rozwój wydarzeń.

Nie spałam już w szpitalu i nie spędzałam u Olivera całych dni. Wpadałam na dwie-trzy godziny i głównie czytałam książki przy jego boku. Nawet nie wiem kiedy minęły kolejne trzy tygodnie.
Nie płakałam już tak wiele. Zaczęłam wychodzić do ludzi, spotykać się z chłopakami z zespołu.
Cały czas byli w mieście, czekali razem ze mną. Oczywiście prace nad płytą zostały przerwane, bez Olivera to nie miało sensu.
Powoli więc żyłam, choć może lepiej pasuje tu określenie - egzystowałam. Gdzieś we mnie zrodziła się taka... Pustka. Jakby z układanki wypadł jeden puzel i obraz nie był już taki piękny bez niego. Może to zbyt poetyckie porównanie, ale tak właśnie się czułam - wybrakowana.

Dom - szpital - dom - miasto. I tak codziennie.
Z Tom'em po naszej ostatniej rozmowie niewiele się spotykałam. Kiedy wszystko do mnie dotarło, czułam się co najmniej niezręcznie w jego towarzystwie. Choć on szukał ze mną kontaktu, ja skrzętnie go unikałam. Myślałam, że mu to pomoże.
Ale nie wyszło tak, jak chciałam.

***
Tom
Wszedłem do budynku szpitala, modląc się żeby nie spotkać tam Emmy.
Nie znaczy to, że nie chciałem jej zobaczyć - bardzo chciałem, ale nie w tamtym momencie, kiedy mogłaby tylko przeszkodzić w moim spontanicznym, acz całkiem nieźle przemyślanym planie.
Wszedłem do pokoju brata. Wyglądał jak lalka - nieruchomy i spokojny. Jakby nie żył.

To nie było tak, że w ogóle się o niego nie martwiłem, bo było mi go szkoda i tak dalej. Ale gdyby się obudził, zaprzepaściłby wszystko, nad czym pracowałem. Skreśliłby moją przyszłość z Emmą.
Wiem, że gdyby już nigdy się nie obudził, Emma w końcu by mi uległa. Ale śmierć to za duży hardkor, nawet dla mnie. Jego śpiączka była więc dla mnie idealnie wycyrklowana w czasie.
A teraz chciałem jeszcze podkręcić dramaturgię i upewnić się, że nawet jeśli się wybudzi, nie będzie chciał znać Emmy.
Usiadłem przy jego łóżku.
- Siema, stary. Lekarze i Emma mówią, że możesz być świadomy wszystkiego więc... Przyszedłem żeby ci o czymś powiedzieć, bo uważam, że to nie fair, że tylko tu leżysz i niczego nie wiesz. Em pewnie ci nie mówiła... Wstyd jej. Mnie trochę też, ale chyba powinieneś to usłyszeć ode mnie. - na razie szło mi dobrze, starałem się być jak najbardziej wiarygodny. - Ja i Emma... Sypiamy ze sobą. Najpierw było jej smutno z tego powodu, ale teraz chyba już wie, że to dobra alternatywa. Ona po prostu potrzebuje kogoś żywego, wiesz... Kogoś kto ją przytuli, pójdzie z nią na spacer, pogada. No bo co dajesz jej ty? No właśnie, nic z tych rzeczy. Więc... Daj sobie spokój. Nie wiem, czy będzie chciała z tobą gadać jak się obudzisz. Ja bym na twoim miejscu tego nie robił... Tak w sumie to nie masz już nic. Ani dziewczyny, ani zespołu... Płyta padła. Dwa miesiące bez wokalisty? To nie mogło się udać, a nowego wokalisty nie chcą. Cóż, ich wybór. Także nie wiem, jak z tego wyjdziesz, ale jak wyjdziesz, nie będzie wcale lepiej niż jest teraz, może nawet gorzej. Także no... To tyle. Zastanów się nad tym, jeśli mnie słyszysz. Chyba nie warto walczyć. - nadal trwał w bezruchu, ale coś się zmieniło. Jego klatka piersiowa unosiła się szybciej. Czy to znaczyło, że mnie słyszał? Miałem nadzieję, że tak. - Dobra, stary. Będę leciał. Przemyśl to czy coś i... Narazie. - wstałem i ostatni raz na niego spojrzałem. Przez ułamek sekundy zobaczyłem, jak jego mały palec u ręki drga. Gdy na dłużej skupiłem swój wzrok na nim, zobaczyłem to ponownie.
Przestraszony wyszedłem z pokoju.

***
Emma
- Jak się czujesz? - zapytałam Alis, gdy siedziałyśmy przy porannej kawie. Tego dnia mijał dokładnie siódmy tydzień śpiączki Olivera.
Ja piłam kawę, a Alis herbatę - zupełnie zrezygnowała z kawy na rzecz zdrowia dziecka.
- Teraz dobrze.
- Rozmawiałaś z Louisem?
- Nie... Boję się mu powiedzieć. A co jeśli nie będzie chciał dawać mi alimentów? Wyleje mnie z pracy?
- Jest pieprzonym ojcem dziecka, musi to robić czy tego chce, czy nie. Sama w ciążę nie zaszłaś... Poza tym on chyba nie ma problemów z pieniędzmi. - zauważyłam. Louis był dyrektorem wydziału Alis. Widziałam go tylko raz - jak w garniturze wysiadał z czerwonego Mustanga. Jeśli znalazł pieniądze na taki samochód na pewno wygospodarowałby coś na alimenty.
- Myślisz, że to tak działa? Nie byłam z nim nawet w związku, dlaczego miałby płacić?
- Jeśli jest takim ważniakiem, na jakiego wygląda i nie chce mieć problemów, zrobi to. Ja też podejmę się jakiejś pracy. Może nie będzie to moja wymarzona praca w szpitalu, ale coś się znajdzie. Pomogę ci. - uśmiechnęłam się do niej, a ona odwzajemniła to. Pomyślałam wtedy, jak wiele czasu zmarnowałyśmy i że tak naprawdę Alis nigdy nie była mi bliższa niż właśnie w tamtym momencie.
W mojej kieszeni zawibrował telefon. Na wyświetlaczu widniał nieznany mi numer, wahałam się tylko przez chwilę nim odebrałam.
- Halo?
- Pani Emma Walker?
- Przy telefonie.
- Dzwonię ze szpitala przy Rose Street w sprawie Olivera Sykesa.
Zadrżało mi serce na dźwięk jego imienia.
- Tak?
- Pan Sykes się wybudza.

She is my new drug [[Oli Sykes FF]]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz