Oliver
To było już piąte nasze wyjście. Dzień w dzień dostawałem esemesy z miejscem spotkania, godziną i wymyśloną historyjką, której musiałem się trzymać. I to było w tym wszystkim najsmutniejsze - Brooke przez cały czas myślała, że to ja aranżuję i zapraszam ją na spotkania. Collins dał mi jej numer więc pisałem do niej prawie dokładnie to samo, co dostawałem w wiadomości od jej ojca. Rozmawiało nam się dobrze, już nie tak wiele o zespole i muzyce, ale o wszystkim. Jej gadulstwo zdecydowanie służyło na plus - sam nie musiałem wiele mówić, a i tak konwersacja toczyła się dalej. Coraz trudniej było mi traktować ją z sympatią, kiedy byłem po prostu zmęczony całą tą sytuacją. A najbardziej dręczyła mnie niepewność - ile minie jeszcze czasu zanim spłacę dług? Za kolejne pięć spotkań? Miesiąc? Rok?
Tego dnia miałem zabrać ją na kolację. Ubrałem się nieco odświętniej niż zwykle - do czarnych jeansów założyłem białą koszulę, spod której prześwitywały mi tatuaże. Brooke też się wystroiła. Dziwnie było zobaczyć ją w prostej, czarnej sukience i sandałach na obcasie, zamiast podartych spodni i glanów.
Z dość wymuszonym uśmiechem na ustach podałem jej ramię, a ona przełożyła przez nie swoją rękę. Wyglądaliśmy jak para, choć w rzeczywistości to był tylko chory układ. Co więcej wiedziało o tym tylko jedno z nas.
Usiedliśmy przy stoliku, na którym stały białe świece i czerwone kwiaty, podobne do róż. Na ten widok od razu pomyślałem o Emmie i coś ścisnęło mnie w żołądku. Przełknąłem głośno ślinę i potem starałem się już omijać kwiaty wzrokiem, bo myśli o niej zupełnie nie pomagały mi w utrzymaniu przyjaznej postawy.
- Więc Brooke... Jak podoba ci się lokal? - zagadnąłem, popijając łyk wina z dużego kieliszka. Nie lubiłem wina, ale zważając na klimat restauracji i sytuację, pomyślałem, że niestosowne będzie poprosić o whisky z lodem.
- Jest przepiękny. Byłam w wielu restauracjach, ale ta jest wyjątkowa. Ciekawe, czy jedzenie też mają tak dobre, jak sugeruje to... To wszystko. Boże, to wino jest pyszne! A tobie jak smakuje?
- Jest w porządku. - powiedziałem uśmiechając się, choć ledwo mogłem znieść cierpki posmak na końcu języka.
- Masz gust w kwestii restauracji. Byłeś tu już kiedyś? - zerkała na mnie co chwilę znad oprawionej w czarną skórę karty.
- Nie, ale pomyślałem, że ci się spodoba. - skłamałem.
- I miałeś rację. - rzuciła mi spojrzenie, które mogłoby chodzić za zalotne, ale prawda była taka, że nie mogło się równać ono z tym, które posyłała mi Emma. Ona nawet gdy się nie starała, potrafiła sprawić, że przechodził mnie dreszcz. Nawet kiedy się gniewała, a może szczególnie wtedy - jej oczy nabierały takiej intensywności i błysku. Kiedy pomyślałem, że właśnie siedzę w luksusowej restauracji z gadułą, którą okłamuję na każdym kroku, a Emma siedzi sama w domu, pomagając Alis i szukając szkoły, zrobiło mi się niedobrze. Odezwało się zarówno moje sumienie jak i cała miłość, którą czułem do Em.
Zupełnie nie słuchałem, o czym mówi Brooke. Po dwóch kieliszkach wina nie zwracała już uwagi na to, że nawet na nią nie patrzyłem. Było to nawet ciekawe doświadczenie - w życiu nie powiedziałbym, że ktoś może upić się taką ilością wina. Najwidoczniej nie najlepiej znosiła alkohol.
Nawet nie zauważyłem, kiedy przysunęła krzesło bliżej mojego. Kiedy podniosłem wzrok, ona już siedziała z kolanem opartym o moje, ręką na moim oparciu i roześmianą buzią, czerwoną od alkoholu.
- Jesteś dziś jakiś nie w humorku... Coś się stało? Denerwujesz się? - zapytała, wydymając wargę jak dziecko, co nie było ani trochę atrakcyjne.
- Niby czym? - zerknąłem na nią, na chwilę podnosząc wzrok znad splecionych na brzuchu dłoni. Zdecydowanie za bardzo wkroczyła w moją przestrzeń osobistą i zaczynałem czuć się co najmniej niekomfortowo.
Byłem tym bardziej skonsternowany, gdy dziewczyna roześmiała się cicho.
- No, nie udawaj. Kto zaprasza dziewczynę do takiej restauracji bez konkretnego celu? Świece, kwiaty, sukienki i koszule. To było moje marzenie, oj tak, największe. Ty, we własnej osobie. Ty. Oliver Sykes! Mój Boże, to się dzieje. Kto by pomyślał...
- Brooke, proszę, ja... - zacząłem, ale nie pozwoliła mi dokończyć. Starałem zachować obojętną minę, cały czas musiałem udawać niewzruszonego.
- Podobam ci się? Podoba ci się twoja największa fanka? - zbliżała się do mnie coraz bardziej, a ja miałem ochotę odepchnąć ją i wybiec, ale jej wzrok był tak świdrujący i stanowczy, że bałem się ruszyć. - Kochasz mnie? A może podoba ci się to, że za tobą szaleję? Sława! Kto nie chciałby być sławny! Ty jesteś taaaki sławny. - zachichotała. - Spójrz na mnie. - dotknęła palcem mojej szczęki, a ja wzdrygnąłem się na ten dotyk. - Jesteś taki piękny. Kocham cię, kochałam już daaawno. Czy jestem głupia? Powiedz mi, czy jestem głupia? - Była tak blisko... Zdecydowanie za blisko. - Jestem szalona, tak bardzo szalona na twoim punkcie, Oliver! Mówiłeś do mnie, krzyczałeś, szeptałeś... Każdej nocy. Każdej nocy, dnia, cały czas. Ludzie marzą o twoim autografie, a ja... Ha! Ja tu siedzę z tobą! Jestem... Taka... Szczęśliwa. - załkała i była tak blisko, że przekroczyła już strefę osobistej przestrzeni, a wkroczyła w tą, do której zbliżała się tylko Emma i nikogo innego nie chciałem tam wpuszczać. Gwałtownym ruchem przyciągnęła moją twarz do swojej, a ja w ostatniej sekundzie uchyliłem się przed jej lepkimi wargami.
Zerwałem się z krzesła jak poparzony, a ona podparła się ręką o moje siedzisko, unikając upadku. Miałem wielką ochotę na nią nawrzeszczeć, że jest idiotką i że nie może tego robić. Ale powstrzymałem się w ostatniej chwili, dokładnie wtedy, kiedy podniosła na mnie zraniony i zażenowany wzrok. W jej zaszklonych oczach odbijały się płomyki świec. Szybko wziąłem ją pod rękę, podnosząc z krzesła.
- Chodź, pogadamy. No chodź, nie płacz, proszę.
Ale ona już na mnie nie patrzyła, wyglądała też, jakby mnie nie słyszała. Wyrwała rękę z mojej i jednym, wyważonym ruchem sięgnęła do mojej kieszeni, wyciągając z niej kluczyki. Chciałem ją zatrzymać, ale ona była szybsza. Wybiegła z restauracji jak strzała, po drodze zostawiając na podłodze kilka łez, które odznaczały się na ciemnym drewnie. Już miałem ruszać za nią, kiedy zatrzymał mnie kelner.
- Przepraszam, ale musi pan zapłacić. - powiedział z udawanym spokojem, choć na czoło zstąpiły mu krople potu. Szybko wyciągnąłem z kieszeni spodni pomięty banknot pięćdziesięcio dolarowy i przekazałem mu w pośpiechu. Jak burza przeciąłem salę, ale zanim dotarłem na miejsce, było już za późno - samochód znikł razem z Brooke.
Domyśliłem się, że w takim stanie psychicznym nie mogła pojechać do innego miejsca, niż do domu. Nie winiłem jej za to, że nie chciała ze mną wracać... Nie gniewałem się nawet o ten samochód i to, że musiałem wlec się pod jej dom taksówką. Gdybym to ja wyznał komuś miłość, a zaraz potem ten ktoś odmówiłby mi pocałunku i to w miejscu publicznym, najpewniej chciałbym zapaść się pod ziemię na kolejną dekadę. Powinienem zostawić ją w spokoju, ale musiałem też zrobić coś, co zakończyłoby tą chorą gierkę. Jeśli Collins kiedykolwiek miał na uwadze uczucia własnej córki, nie chciałby, żeby dalej cierpiała z mojego powodu. A ja nie mogłem dać jej nic poza właśnie tym - cierpieniem i odrzuceniem. To nie ona była dziewczyną, do której chciałem gorączkowo wracać. To nie ona była moją Emmą.
Gdy tylko wszedłem do taksówki, zatrzaskując głośno drzwi, mój telefon zawibrował.
Evan Collins: Mógłbym już teraz powiedzieć Ci, że mam widzieć pieniądze na jutro. Brooke nie chce powiedzieć mi, co się stało, ale zrobi to prędzej czy później, a wtedy zadecyduję. Masz szczęście, ze jutro też jest dzień. Bukiet białych róż, park nad jeziorem i piknik? Myślisz, że to ją udobrucha? Przekonajmy się.
Wziąłem głęboki oddech, potem drugi. Nie odpisałem, nie raczyłem też poinformować tego buca, że właśnie jechałem do jego domu i chciałem wszystko mu wygarnąć. I pewnie gdyby nie ten esemes, nie miałbym ku temu aż takiej motywacji. Zacisnąłem pięści na telefonie i zacząłem już układać w głowie wszystko, co zamierzałem powiedzieć prosto w jego pucułowatą, oślizgłą twarz.
![](https://img.wattpad.com/cover/76658063-288-k106157.jpg)
CZYTASZ
She is my new drug [[Oli Sykes FF]]
FanfictionEmma jest córką narkomanki i prostytutki - jej życie nie jest kolorowe. Nienawidzi narkotyków, pijaństwa i wszystkiego, co przypomina dramat jej matki. Jak zatem narkotyki sprawiły, że drogi Emmy i Olivera się skrzyżowały? Jeden koncert nieznanego j...