Rozdział 97

2.3K 236 49
                                    

Pozostaje mi wierzyć w moje umiejętności?

Zaśmiałem się szyderczo na moje myśli....

Wierzyć? Wolne żarty... Przecież moje umiejętności są niezawodne!

-Lepiej idź ratować tego dzieciaka- prychnął trochę rozbawiony lis.

-Eh... Przyznam ci rację- westchnąłem i ruszyłem swój zacny zadek, aby ratować przyjaciela. Pobiegłem schodami w dół, aby ujrzeć na trybunach masę śpiących osób, ale mało mnie oni obchodzili, bo dla mnie mogliby nawet zdechnąć. Na nogach ujrzałem Kakashieg  oraz  jego rywala tą starszą wersję Lee. I po chwili o dziwo ujrzałem Sakure, która nie była pod wpływem iluzji.

-Rozpoczął się atak na Konohe, który został ukartowany głównie przez Orochimaru, a Kazekage nie żyje i wróg się za niego podszywa- rzekłem na jednym wydechu- A teraz  żegnajcie- i przeskoczyłem przez barierki trybun.

-Naruto?!- krzyknęła za mną różowowłosa, lecz miałem to w poważaniu. Leciałem głową w dół, kiedy byłem blisko podłoża to zmieniłem pozycje, żeby nogi dotknęły ziemi i zamortyzowałem upadek chakrą.

-Co się dzieje?- zapytał Sasuke, który patrzył w stronę miejsca gdzie był Hokage.

-Rozpoczął się atak na Konohę- odpowiedziałem na jego pytanie, by podbiec do czerwonowłosego na bezpieczną odległość.

-Gaara!- krzyknąłem  będąc przed kruczowłosym, ale nadal trochę brakło do miętowookiego.

-N-naruto? spytał i złapał się za głowę- Ja... Cię zawiodłem- bełkotał- I chyba chcę go zabić- tu wskazał na Sasuke oraz zaczął powoli iść w jego kierunku nadal trzymając  się  za głowę, ale po chwili jedną ręką trzymał się za krwawiące ramię.

-Gaara, posłuchaj mnie- podbiegłem do niego i delikatnie położyłem mu ręce na ramionach- Nie zawiodłeś mnie i nic nie musisz mi udowadniać nawet, jeśli chcesz zrobić to z własnej woli- mówiłem mu to prosto w obłąkane oczy- Gaara, teraz powiedz mi, co z NIM?- zapytałem i przyciągnąłem go do przytulasa.

-Ichibi.. On.... To tylko kwestia czasu- wysłowił się, a ja przytuliłem go mocnej.

-Chyba wiem, jak się go z Ciebie pozbyć, ale  tak,  abyś przeżył- szepnąłem do niego- Pytanie czy pozwolisz mnie, czyli swojemu przyjacielowi na zdjęcie z twych barków tego ciężaru?- spytałem i odsunąłem go od siebie z lekkim uśmiechem, aby go uspokoić.

Zastanawiał się, widziałem to, ale w pewnym momencie złapał się za głowę i zadrżał.

-Ty-tylko szybko- wyjąkał, ale mi nie trzeba było więcej, bo czekałem tylko na jego zgodę. Skupiłem się i przywołałem dwa łańcuchy.

-Może zaboleć- ostrzegłem, a ten tylko pokiwał delikatnie głową. "Magiczne" żelastwa poruszyły się w  powietrzu, a po chwili jeden był wbity w brzuch nastolatka natomiast drugi zaczął "majstrować" coś przy pieczęci na czole chłopaka. Czerwonowłosy krzyknął przeraźliwie, lecz po chwili złapał się za głowę kręcąc nią na boki.

-Ichibi, wiem, że tam jesteś- powiedziałem w myślach, bo wyczułem nowe połączenie.

-Czego tu szukasz?!- usłyszałem dość osobliwy głos... Chyba można nazwać to piskliwym basem, ale nie to teraz jest ważne...

-Za chwilę będę wolny!- krzyknął i  zaczął się śmiać niczym psychopata.

-Lepiej mnie nie lekceważ- prychnąłem do niego, ale ten zaczął się śmiać głośniej. Uśmiechnąłem się pod nosem... Nowy członek mej rodzinki będzie rąbnięty.

-Zaczynam!- ostrzegłem i zacząłem absorbować istotę.  Chciałem, aby Kongo Fuusa z pieczęci mego ojca stworzyły kolejną klatkę i wsadziły tam jednoogoniastego.

Poczułem rozdzierający ból na brzuchu w miejscu pieczęci... Starałem się wejść do mego umysłu, co niestety udało mi się za trzecim razem.

Znalazłem się w ciemnym korytarzu, więc zacząłem biec przed siebie, aby dotrzeć do klatki Kuramy, kiedy znalazłem się w odpowiednim "pomieszczeniu" to zauważyłem,  że... Po prostu zniknęły boczne ściany i tylko została ta tylna oraz wyjście z korytarza i była tworzona druga klatka...

-Na szczęści twoja umiejętność, jakby myśli i tworzy jego klatkę kilka dalej, ale na przyszłość przygotuj te więzienia wcześniej- prychnął lis.

-Kiedyś uwolnię was całkowicie z  tych klatek- powiedziawszy to poczułem kolejną dawkę bólu fizycznego, lecz to zignorowałem...

-Już mówisz w liczbie mnogiej?- zapytał rozbawiony.

Kyuubi ma humorki i nie powiem, że nie...

-Lepiej wyjdź z umysłu, bo jeszcze Cie zaatakują- ostrzegł kładąc przednie łapy przed siebie, by położyć na nich głowę.

Jak doradził tak zrobiłem i po chwili jakoś uniknąłem ogłuszającego uderzenia w kark.

-Prawie mnie  podszedłeś- powiedziałem do mężczyzny z  piasku, który był kapitanem drużyny Sabaku. Miał na sobie strój shinobi, który przypominał trochę ten z Konohy i posiadał zabandażowaną głowę, a połowę jego twarzy zasłaniała jakaś powiewająca swobodnie szmatka, która przyczepiona była pod ochraniacz.

-Gaara  musi walczyć bez względu na wszystko- oznajmił, a we mnie się zagotowało, ale jak zazwyczaj opanowałem się.

Powoli obróciłem się do niego, a me spojrzenie stało się przytłaczające (jakby spokój i opanowanie same w sobie nie przytłaczały)

-Możesz sobie tak mówić, ale aktualnie uwalniam go od brzemienia- warknąłem złowrogo....


Światełko w tunelu | NarutoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz