Spędziłam w pokoju gościnnym resztę dnia i noc. Nick nie przyszedł do mnie, za co byłam wdzięczna. Łudziłam się nadzieją, że przemyśli swoje postępowanie i dojdzie do pewnych wniosków. Prawie nie spalam zachodząc w głowę, co teraz zrobić. To jasne, że tak dalej być nie może. Czy jest sens to dalej ciągnąć? Jeśli nie zmieni postępowania to marne szansa. Będą ciągle awantury i ranienie się na wzajem. Ta cała nasza relacja jest dość krucha i łatwo jest o potknięcie. Zmęczona jestem tą ciągłą przepychanką między nami. Może naprawdę powinnam odejść? Jeszcze ta Monica, aż mnie skręca na samą myśl o niej. Jakie to wszystko skomplikowane.
W końcu postanawiam zejść na dół do kuchni. Jestem wściekle głodna. Schodzę po cichu po schodach i przecinam salon, idąc do kuchni. Dopadam lodówki. Robię sobie kanapki z masłem orzechowym i czekoladą, do popicia nalałam sobie szklankę mleka. Zabieram wszystko ze sobą i idę na werandę. Uwielbiam jeść śniadanie na świeżym powietrzu. Nawet, w moim starym mieszkaniu, gdy była ładna pogoda otwierałam okno i siadałam na parapecie zajadając się smakołykami obserwując ludzi na ulicach. Kate zawsze się ze mnie śmiała, że prędzej czy później wypadnę przez okno, ale sama często mi towarzyszyła. To był taki nasz mały rytuał. Tęsknie za tym czasami, gdzie życie nie było skomplikowane i sielankowe, choć w nocy męczyły mnie koszmary. A teraz za dnia i nocy żyje w nieustannym strachu. Myślałam, że przeprowadzka tutaj i budowanie związku z Nickiem, zapewni mi odrobinę stałość i bezpieczeństwa. A przede wszystkim nie będę czuła się samotna. Jak widać okazało się, że Nick chce mnie podporządkować i zamknąć w swoim domu. Jestem wolnym człowiekiem i nie dam się stłamsić. Wzdycham ciężko. Odsuwam od siebie talerz. Nie jestem już głodna.
Przeszukałam cały dom i okazuje się, że Nick znikł. Pakuję torbę podręczną i zabieram za sobą plecak. W kuchni na blacie zostawiam kartkę z informacją, że przez kilka dni będę w swoim mieszkaniu. Zamykam dom, po czym przechodzę do garażu. Wsiadam do swojego Doga i wyjeżdżam. Ruszam w stronę miasta. Za nim zrobię małe zakupy, stwierdziłam, że wpadnę, do Kim. Po 30 minutach jazdy wjeżdżam na podziemny parking, należący do klubu. Wysiadam z auta zmierzając do wejścia prowadzącego do klubu. Mój wzrok prześlizguje się po czarnym audi R8, Takie samo widziałam, przed barem Will-a. Raczej to nie zbieg okoliczności. Poprawiam S&W za paskiem spodni i ostrożnie przechodzę przez mały korytarz wprost do głównej sali. Uchylam drzwi i rozglądam się ostrożnie po pomieszczeniu. Nie dostrzegam nikogo niepokojącego. Wchodzę do środka, pospiesznie mijam bar i kiwam znajomemu barmanowi, po czym podchodzę do drzwi, obok których stoi znamy mi ochroniarz.
- Kim jest? – Pytam cicho.
- Tak. – Obdarza mnie przelotnym uśmiechem. Muszę przyznać, że nawet miły z niego facet. Zawsze stoi przy drzwiach prowadzących do gabinetu, Kim. Być może to jej najbardziej zaufany pracownik. Wchodzę cicho do środka bez pukania. Kik stoi z założonym rękoma przed ścianą za szkła? Od kiedy ma tu taką ścianę? Pukam cicho w zamknięte za moimi plecami drzwi.
- Cześć, Kim.
- Widziałam, jak wchodzisz do klubu. – Odzywa się nie odwracając wzroku od szyby. Podchodzę do niej i staję obok.
- Przydatna rzecz. – Stwierdzam. Odczuwam wewnętrzny nie pokój, o Kim. Coś jest zdecydowanie nie tak.
- To prawda. – Odwraca się w moją stronę. Jej twarz jest poszarzała a oczy przekrwione. Włosy straciły dawny blask. Dawno nie widziałam ją w tak złym stanie.
- Co się dzieje, Kim? – Wraca do wpatrywanie się w szybę. Marszczę brwi. – Wyglądasz na przemęczoną. – Kontynuuję.
- Dużo ostatnio pracuję. – Mówi bezbarwnym tonem.
CZYTASZ
Dotyk Przeznaczenia
ActionMegan pracuje jako mechanik, w jednym z nowojorskich warsztatów samochodowych. Wydawałoby się, że jej życie wróciła do normy, a przeszłość odeszła w niepamięć, a odbicie jej nagiego ciała mówi coś innego. Pewnego dnia spotyka tajemniczego biznesmena...