- Cholera, Mike - przewróciłam oczami, patrząc tylko kątem oka na kolegę - nie przestaniesz być kapitanem przez jakiegoś debila. Masz cały skład w drużynie, wiadomo, że ciebie poprą.
Zestresowany, szedł szybkim tempem, podrzucając plecakiem. Mike Jordan, jak zwykle spóźniony.
- Oboje spóźnimy się na lekcje.
- Nie idę na wf - wzruszyłam ramionami. - Mogę iść pomóc rozwieszać ci te plakaty na mecz, bo i tak nie mam co robić przez tę ponad pół godziny.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Jasne, dzięki, Scarlett.
Szliśmy dalej, za późno o dziesięć minut, ale on, jako przewodniczący, mógł teraz dużo. Mógł też spóźnić się i powiedzieć, że drukował te plakaty, o których mu już wspominałam. Dostałby za to tylko pochwałę.
Wyciągnął z plecaka plakaty i taśmę, podał mi kilka, a sam wziął większą część.
- Gdzie Ana i Ben? - spytał, przywieszając pierwszy, przy wyjściu.
- Przyjdą na na drugą lekcję - wzruszyłam ramionami.
- Bla... Young pewnie już jest, no nie?
Zmarszczyłam brwi.
Nigdy nie słyszałam, by mówili na niego po nazwisku. Chwilę więc zajęło, zanim skojarzyłam, że chodzi mu o Blase'a.
- Nie wiem. Możliwe.
Nawet nie wiedziałam, czy przyszedł do szkoły. Zazwyczaj, gdy nie było Bena, wolał zostać w domu, zazwyczaj oboje zwiewali z jakichś lekcji. Ale przecież Ana nie będzie go tolerować.
Obeszliśmy cały parter, nie zaglądając tylko w okolice sali gimnastycznej, i weszliśmy wyżej.
- Tam pójdziemy na koniec - kiwnął głową w stronę zamkniętych drzwi na halę z basenem - bo tam pójdzie tego najwięcej, no i ty masz wf, lepiej, by cie nie zobaczyli.
Pokiwałam głową i rozwieszałam plakaty przy sali chemicznej, w której lekcje miała klasa sportowa, kiedy Mike'a zawołał chyba dyrektor.
Dał mi kilka plakatów i taśmę, a ja zaklęłam pod nosem gdy zrozumiałam, że została nam właśnie tylko hala.
Zostało siedem minut do dzwonka, kiedy powolnym krokiem szłam w miejsce mojej właśnie trwającej lekcji. Było prawie pusto.
Prawie, bo siedziały tu tylko dwie osoby.
Blase i Rosie.
Chłopcy poszli grać w kosza, a dziewczyny pewnie poszły popatrzeć, jak zwykle. Ale oni musieli tu zostać, oczywiście.
Z racji, że siedzieli odwróceni ode mnie, rozwieszałam jak najciszej plakaty, aby tylko mnie nie zauważyli.
- Wiesz, Blase, rozmawiałam o tym z Arz i... ja nie chcę być z kimś takim.
Udawałam, że nic nie słyszę, zbliżając się trochę do nich.
- To znaczy?
Zostało pięć minut do dzwonka.
- Nie pasuje do waszego towarzystwa, nie piję, nie palę, nie ćpam, nie imprezuję. Nie mogę dogadać się z twoimi przyjaciółmi, a nawet z tobą... żadna rozmowa nam się już od dawna nie klei.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Zaraz zerwą.
- Na początku było fajnie, naprawdę, ale teraz chyba i ty, i ja mamy już tego dosyć. Powinniśmy zerwać, Blase.
- Myślałem, że między nami jest już w porządku...
- Wiem, że wolisz przebywać ze znajomymi, niż z dziewczyną. I jeżeli się nie zmienisz, to...
- Nie będę się zmieniał, bo to już, kurwa, nie będę ja. Dla nikogo.
- Twój wybór, Blase. Nie chcę, by tak wyglądał mój związek.
- Cóż, nie będę płakał.
Spojrzałam na nich w końcu. Zobaczyłam, jak Rosie szybko wstaje z ławki.
- Serio? Tylko tyle potrafisz powiedzieć? Nie zależy ci na tym? Na mnie? Kompletnie?
- I tak zrobiłem już sporo.
Zaśmiałam się w duszy. To był prawdziwy on.
Chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, ale rzuciła tylko:
- Żałuję, że byłam tyle z kimś... takim.
- A co ja ma niby powiedzieć?
Nie odpowiedziała mu już, bo pognała w stronę szatni, zauważając mnie po drodze.
Zbadała mnie wzrokiem, westchnęła, a w jej oczach zauważyłam łzy. Blase nie odwrócił się, więc podeszłam bliżej jego ławki, rozwieszając już ostatni plakat.
Siedział, zapatrzony w własne dłonie. Pewnie czekał na Bena, by mu to opowiedzieć.
- Scarlett.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Blase?
- Nie zauważyłem, że przyszłaś.
Przykleiłam ostatni kawałek taśmy i oparłam się o ścianę.
- Rozwieszamy od pół godziny z Mikiem plakaty na mecz. To znaczy, Mike poszedł kilka minut temu do dyrektora.
Próbował uniknąć mojego wzroku po wspomnieniu o Mike'u. Jak wtedy, na górce.
- Wiesz, czy będzie Ben?
- Przyjdzie za chwilę.
Odpaliłam telefon, by urwać naszą konwersację, i od razu weszłam na KIEDY NOWY SEZON THE END OF THE FUCKING WORLD???.
szatan:
cud się stał
ben, szykuj szampana
blase zerwał z rosie
- Przypał, co?
Odwróciłam się, rozpoznając głos Violet.
- Emm, co?
- No chyba już wiesz, że zerwali. Arzaylea już pociesza Rosie.
Dlaczego Violet coś do mnie mówi?
Ostatnio mnie olewała. I obrażała, z tego co wiem. Blase tak mówił.
- Ta, wiem.
Położyła dłoń na moim ramieniu, a ja automatycznie się odsunęłam.
- Ej, wiem, że byłam chamska, ale było, minęło. Przepraszam.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Dobra, nie ma sprawy.
Już miała odchodzić, gdy dodała jeszcze:
- Mam nadzieję, że ułoży wam się z Blasem. Przecież on może być tylko z tobą.
Co, kurwa?
Nie skomentowałam tego, trochę zniesmaczona tym, że nawet ona sugeruje coś ze mną i z Blasem. A przecież to od dawna nie istniało. Dobra, od dawna wmawiam sobie, że to nie istnieje.
Odeszłam bliżej wyjścia z hali, szukając wzrokiem już Bena, kiedy usłyszałam głos Mike'a:
- Gadałaś z Kansas?
- Gdzie ty byłeś, że nas w ogóle widziałeś?
Skoczył w miejscu, a ja patrzyłam na niego jak na idiotę. Jego powaga na twarzy w takich chwilach nie była normalna.
- No tutaj - podskoczył jeszcze raz. - Ale raczej ona coś do ciebie gadała, bo wyglądałaś na zdenerwowaną jej obecnością.
- Przeprosiła i powiedziała, że pasuję do Blase'a - przewróciłam oczami.
Mike, z tym samym wyrazem twarzy, dotknął tego samego ramienia, co wcześniej Violet.
- No cóż, nie znoszę Kansas, ale wiesz, że tym razem miała rację.
CZYTASZ
bad boys fuck better
Teen Fiction-hashtag na tt: #bbfb- Niektórzy po prostu są dla siebie stworzeni. Tacy ludzie muszą być razem, a ich związki należą do tych najbardziej udanych. Ale co jeśli nie potrafią stworzyć zdrowej relacji? Te osoby powinny zerwać i ledwo radzić sobie samo...