Kolejny kosmyk włosów nie był już zielony. Wyglądało to coraz gorzej, szczególnie zauważałem to w ostatnich dniach, bo jakoś więcej nad tym myślałem. Tęskniłem za nią.
I czułem się cholernie dobrze, że sam do siebie mogłem to w końcu przyznać. Kochałem ją. A ona mnie.
Kochałem całować jej szyję nawet bardziej, niż jej dotyk na moim ciele, kochałem jej uśmiech, gdy gładziłem jej włosy, kochałem jej westchnięcia, śmiech, jęki. Kochałem wszystko.
Nie przyzwyczaiłem się do takich uczuć. Do miłości, zrozumienia, potrzeby bliskości z drugą osobą. Kiedyś związek uważałem jedynie za stałe przyzwolenie do bliskości fizycznej. Już wiem, że chodzi o coś więcej. Teraz chodziło o coś więcej.
I właśnie tego się bałem.
Zacząłem bać się tego przywiązania, które do niej odczuwam, tego, że nie jestem już jednostką. Już sam nie decyduję o swoim życiu i już nawet nie chcę robić tego sam.
Gdybym nigdy jej poznał, nie znałbym tych uczuć, nadal pukałbym losową laskę na kanapie Mike'a i spędzał trzy godziny dziennie na Tinderze. To niesamowite. Ale też wyniszczające.
Niczego nie uważałem w życiu za stałe. Nie chciałem się wiązać na rok, bo to nudne. Z nią jest inaczej. To jak uzależnienie. Kolejne, które zrobiłem sobie sam.
To jak palenie z Mikiem papierosów za szkołą co drugą przerwę pięć lat temu. Może i to lubiłem. Ale z perspektywy czasu, wplątałem się w gówno.
I co z tego, że czułem się dobrze, skoro w chwili straty, czułbym się chujowo? Może i fajki smakowały z nią lepiej. Ale może to bez niej smakowały gorzej?
Nie zastanawiałbym się nad tym, gdybym sam tego nie stworzył. To była dojrzała decyzja, poważna. Nie chcę jej żałować.
Gdyby ktoś wokół mnie pierdolił takie głupoty, to chyba bym mu wyjebał. I śmiał się, bo to żenujące, niepoważne i infantylne.
A teraz? Najchętniej oświadczyłbym jej się, kupił wyspę na Pacyfiku i zamieszkał tam z nią w samotności już do końca mych dni, olałbym wszystko inne i poświecił czas tylko dla niej, na zawsze. Chcę dorysowywać serduszka wkoło jej imienia i pisać teksty piosenek, które mi się z nią kojarzą, w postach na Facebooku. Kurwa mać, Blase, ty masz osiemnaście lat.
W Wersalu kupiłbym już sobie tequillę, a tym czasem lamentuję w Tencaster nad moim upośledzonym zakochaniem. I tak, nienawidzę się za tę myśl o pieprzonej Francji.
Czasu nie cofnę, i choć bez niej świat byłby okrutny, to ja jej nie stracę, a to jest w tym wszystkim najlepsze. Ja jej nigdy nie opuszczę i wierzę, iż ona mnie też nie. Wygrałeś w życie, Blase. I zniszczyłeś jakiekolwiek prawdopodobieństwo takiej sytuacji u jakiegoś miliona osób. Bo takie sytuacje zdarzają się raz na milion.
Moi rodzice na przykład, byli w tych sytuacjach, które dzieją się pomiędzy tymi milionowymi przypadkami. Nic ich nie łączyło, ojciec zdradził matkę, napierdolił się i uciekł, a potem z dupy zostawił mi mieszkanie. Nikt nie wie, co on ma w głowie, co czuje wobec niego moja matka, ani nikogo nie obchodzi, jak to wpłynęło na mnie. Taka rodzina, bez miłości, zwykłe przywiązanie i rozpaczliwa chęć oddania. To nie dla mnie.
Dlatego izolowałem się od miłości, uczucia, pragnienia drugiej osoby. Bo to krzywdzi, zawodzi i rani, jakikolwiek angaż emocjonalny zawsze jest chujowym wyjściem dla inteligentnej osoby, takiej jak ja, no bo przecież to pochłania czas.
Zawsze wolałem prowadzić, jak to mawiał Ben, hedonistyczny styl życia. W sumie, to wszystko wybuchło wraz z początkiem liceum. Zaczynało się od zwykłego życia, w dzień w miarę dobrze funkcjonowałem, jakoś tam chodziło się do tej szkoły, nie piłem przed dwunastą, robiłem sobie pożywne śniadanie i nie jadłem tylko w Taco Bell na zmianę z Wendy's, Skinny Latte nie miało syropu waniliowego ani potrójnego espresso, systematycznie ćwiczyłem i piłem odżywki białkowe z polecenia Mike'a, wtedy bardziej Jordana, Ben uczył mnie grać w League of Legends, a wolne popołudnia opierały się na rozpierdalaniu go Reptilem w arkadowych Mortalach. Natomiast nocny ja to był hedonista, piłem z gwinta pięćset mililitrów tequilli sam, doprawiałem jordanowskim skunem i czasem pokusiłem się o kolorowe tabletki, pieprzyłem losowe laski na imprezach, zerżnąłem połowę młodych Tencasterowych suk, kilka też było w San Francisco. Teraz to wszystko się zatarło, wpierdalam pizzę i pierdolę kilokalorie, chociaż nadal wystają mi żebra, to już nie ma sześcio-paka. Wyjebałem się na wstrzemięźliwość od zioła czy innych narkotyków, paczka fajek dziennie to mało, piję czystą do śniadania i walę piwo z butelki po Arizonie Mike'a w autobusie.
Od czasów Scarlett się trochę uspokoiłem, palę pół paczki na dzień i chyba piję trochę mniej, ale nadal nigdy nie odmawiam skuna czy innych słodkości, bo przecież to lubię. W mojej diecie więcej smoothie i Salad Story, często zamawiamy razem sushi, a Scarlett robi mi makaron z pesto. Ale nadal, czasem jestem wpółmartwy nad ranem i męczy mnie to trochę bardziej niż pół roku temu.
Jestem panem swojego losu. No dobra, byłem, bo to wszystko zarzuciłem dla niej, dla niej straciłem kontrolę nad swoimi uczuciami i dla niej chcę cokolwiek więcej, niż tylko istnieć i korzystać. To ona daje mi przyjemność, więc po co te wszystkie inne rzeczy?
Nie zamierzam jednak dla kobiety poświęcać tego wszystkiego, co wypracowywałem przez lata. Jestem królem Tencaster, każdy mnie tu zna, każda laska chce być w mojej bluzie a każdy chłopak chce zapalić ze mną peta. Mam renomę, poważaniem, sławę, szacunek tłumu. Przez mój Soundcloud jestem znany nie tylko tutaj, a ludzie błagają mnie o featy. Jestem legendą. Głupiec przestałby tak się wozić dla innej osoby.
Lecz może powinienem? Może ona zasługuje na więcej, niż to, co daje jej obecnie? Nie, Blase. Pierdolisz głupoty.
Nikt nigdy nie pogorszył mojej opinii wśród ludzi. Zawsze byłem tak samo podziwiany, prawdziwy autorytet, który by nie chciał być jak ja? Pytanie retoryczne. Każdy by chciał.
Jestem obecnie ikoną, zasłużenie. Jakieś zawistne pizdy pierdolną, że mam za wysokie ego. Mogą pierdolić do woli. Ja po prostu znam swoją wartość.
To zabawne, bo usłyszałem to od jakiejś szmaty w fioletowych włosach. Nawet ładna była, podobna do Scarlett. Oczywiście, nie tak piękna jak ona, ale też miała ciemne usta i potężne kreski, kolczyk w nosie. Mike leżał na podłodze zbakany, a ja właśnie miałem wsadzić swoją dłoń do jej majtek, gdy całowałem nachalnie...
- Blase, może się odezwiesz? Wgapiasz się w tego Karthusa, jakby Mike nim co najmniej dobrze grał. Pff, gra beznadziejnie. Nigdy nie wejdzie do silvera.
CZYTASZ
bad boys fuck better
Teen Fiction-hashtag na tt: #bbfb- Niektórzy po prostu są dla siebie stworzeni. Tacy ludzie muszą być razem, a ich związki należą do tych najbardziej udanych. Ale co jeśli nie potrafią stworzyć zdrowej relacji? Te osoby powinny zerwać i ledwo radzić sobie samo...