Rozdział 1

13K 327 67
                                    

  Truchtałem powoli po lekko przemoczonej ściółce. Nie przeszkadzało mi to, bo moje futro skutecznie chroniło mnie przed wilgocią. Trzepnąłem uszami starając się wykryć jakiś podejrzany dźwięk, na szczęście byłem tu sam. Oprócz innych leśnych zwierząt, oczywiście.

  Biegłem wzdłuż ścieżki, która ciągnęła się od dobrych kilku kilometrów, jednak wiedziałem, że od tego momentu nie zostało mi wiele do pokonania. Czułem watahę coraz lepiej, szczególnie moich bliskich. Mój specyficzny zapach osiadł na nich, bardzo wyróżnialiśmy się przez to w stadzie, ale nie przeszkadzało mi to. Każdy wiedział dzięki temu, że jestem wyjątkowy.

  Nie było to może nic dobrego, bo byłem synem dwóch wrogich watah (co wiedziałem z opowieści bliskich), które najchętniej spaliłyby mnie żywcem bądź obdarły ze skóry, ale wiedziałem, że w wiosce mojej ciotki nie będzie nic takiego. Każde wilki były tam bardzo tolerancyjne i nie wszczynały konfliktów czy bójek. Była to spokojna, dosyć mała wataha oddalona od potencjalnych wrogów o kilka kilometrów.

  Przyśpieszyłem, gdy zza drzew wyłoniły się trzy masywne wilki. Były ode mnie o wiele większe; co tu gadać, jeden z nich był Alfa, a pozostałe to Bety.

  – Na północy czysto – przekazałem informacje Alfie, który skinął na to łbem i razem ze swoją eskortą ruszył w stronę wschodniej warty.

  Raz na jakiś czas musieliśmy sprawdzać czy nikt nie czai się w naszym pobliżu. Na ogół mieliśmy wartowników, którzy przechadzali się za dnia i nocą, jednak każde środki ostrożności były dobre. Zwłaszcza, że posiadaliśmy bardzo nielubiane rody, czy potężne wilki.

  Można było powiedzieć, że jesteśmy wygnańcami, którzy odnaleźli właśnie tutaj swój dom. W watasze 'Light Night'.

  Różniliśmy się od siebie, byliśmy niepowtarzalni, wyjątkowi, często ze sprzecznymi cechami charakteru, które doprowadzić mogły do totalnego chaosu. Ale żyliśmy razem jak jedna wielka rodzina. Bo tylko razem byliśmy w stanie pokonać nieprzyjaciół i intruzów - to była chyba jedyna wartość, którą dzieliliśmy.

  Nawet Omegi odgrywały ważną rolę, bo były znacznie mniejsze od Bet i Alf, więc nadawały się do odwracania uwagi i przeszukiwania terenów. Dzięki swoim rozmiarom mogły łatwo zgubić wroga między drzewami, ale przede wszystkim były szybsze (zależnie od osobnika).

  Właściwie dlatego byłem jednym ze strażników najbardziej narażonej na ataki strefy. Mimo mojego statusu nikt nie traktował mnie jak gorszego. Każdy był u nas równy, jedynie Alfa mógł wydawać rozkazy, które każdy musiał wykonywać bez jakiegokolwiek jęknięcia, ale poza tym nie dyskryminowaliśmy się.

  W naszej watasze rządziły żelazne reguły, bez których moglibyśmy się pozabijać. Nie było to nic kontrowersyjnego, jednak wciąż ważnym było przestrzeganie zasad, które obowiązywały już od szczeniaka. Ja byłem właśnie jednym z nich. Wychowany pod twardą ręką Alfy i wybrednej ciotki, której serce tak naprawdę roztapiało się przy oglądaniu najzwyklejszych róż. Ale tak naprawdę to dzięki temu stałem się tym kim byłem.

  Nie bałem się siebie.

  Wbiegłem na teren watahy i zwolniłem gdy tylko znalazłem się na żwirowej dróżce. Mijałem nowe budynki, które niedawno przeszły remont i były w o wiele lepszym stanie niż wcześniejsze, drewniane konstrukcje.

  Wszystko zostawało naprawiane, zamieniane na nowsze i lepsze. Rozwijaliśmy się i naprawdę nam to sprzyjało. Kiedyś nie było tu tak kolorowo jak teraz. Mieliśmy wiele napadów, których nie byliśmy w stanie odparować. Byłem zbyt mały, aby pomagać Betom, więc zostawałem w wiosce i zajmowałem się opieką nad młodszymi.

  Minąłem jedną z białych wilczyc, która kiwnęła do mnie łbem. Odwzajemniłem gest, nie zatrzymałem się jednak. Ciotka prosiła mnie, abym wrócił do domu zaraz po sprawdzeniu swojej okolicy.

  Wbiegłem do jednego z biało otynkowanych domków, których drzwi wejściowe otoczone były czerwoną cegłą. Mały ganek miał na górnych belkach przyczepione doniczki z żółtymi różami, które razem z Laurą uwielbialiśmy.

  Otworzyłem pyskiem drzwi, przeszedłem przez przedpokój i wszedłem do salonu, gdzie stała brązowowłosa kobieta. Przy oknie, na którym wisiały kwieciste zasłony zajmowała swoje stałe miejsce sztaluga. Biały parapet za nią był udekorowany różnymi pamiątkami i roślinami. Z prawej strony znajdowała się tego samego koloru komoda z mnóstwem błyskotek.

  Wszystko było urządzone w nowoczesnym stylu, jednak każdy kto tylko wszedł do środka wiedział, że mieszka tu dusza artysty, którą była akurat moja ciotka. Całkowicie skupiona na malowaniu jednego z wielu jej obrazów, nawet nie raczyła się do mnie odwrócić. Przysiadłem wiedząc, że muszę poczekać.

  Kiedyś był to jej sposób na dopracowanie mojej cierpliwości. Nie byłem idealnym szczeniakiem, sprawowałem problemy, byłem w stanie się do tego przyznać, lecz z biegiem lat widziałem jak bardzo źle się zachowywałem.

  – Chciałabym z tobą porozmawiać – zaczęła nie odwracając się do mnie. Nie przestawała malować pędzlem na płótnie. – Odnośnie twoich szesnastych urodzin.

  Machnąłem ogonem czekając aż będzie kontynuować. Laura bardzo lubiła wszystko przeciągać, jednak byłem do tego przyzwyczajony i nie przeszkadzało mi to.

  –Coraz częściej czujemy nieproszonych gości i niestety nie są to osobne wilki, a grupy kilkunastu. To naprawdę niepokojące, podjęłam razem z Alfą decyzję. – Odwróciła się do mnie i jej błękitne tęczówki wbiły się w moje niczym ostry sztylet. Przenikające oczy, wypełnione troską i chłodem spoglądały na mnie. Nie miałem pojęcia czego mogę się spodziewać, ale po jej tonie wnioskowałem, że nie było to coś, z czego będę skakać z radości. – Niedługo kończą się wakacje, właściwie już za tydzień. Pójdziesz do publicznej szkoły w środku miasta.

  Wstałem i wyszczerzyłem kły niezadowolony. Warknąłem cicho chcąc jej to pokazać, nastroszyłem również futro, zostałem jednak zbyty machnięciem ręki.

  – Nie masz tu nic do gadania, Niall. Samej trudno było mi się na to zgodzić, ale wiemy, że przyciągniesz dużą uwagę wrogich watah. Pomoże to nam wybudować mury, dzięki którym będziemy bezpieczni.

  Potruchtałem do szarej kanapy, na której oprócz kilkunastu kolorowych poduszek znajdował się koc. Przemieniłem się, owinąłem nim i stanąłem przed ciotką.

  – Dobrze wiesz, że będę miał swoją pierwszą gorączkę – rzuciłem nieprzyjemnym tonem. Byłem osobą bezpośrednią. Jeśli coś mi się nie podobało, pokazywałem to, nigdy z niczym się nie kryłem.

  Ciotka jedynie westchnęła.

  – Wiem, ale podjęliśmy decyzję. We wtorek jedziesz do mojej siostry.

  Wypuściłem powietrze nosem zły i udałem się na piętro, gdzie zamknąłem się w pokoju. Jak mogła zrobić mi coś takiego? Tu był mój dom, którego powinienem bronić, a nie uciekać jak ostatni tchórz i bawić się z innymi wilkami w chowanego!

  Rzuciłem się na łóżko i westchnąłem ciężko w poduszkę. Wychowywałem się tu od małego, nie potrafiłem wyobrazić sobie świata poza bezpieczną strefą, której miałem zakaz przekraczania. Co takiego musiało się dziać, że musiałem wyjeżdżać tak daleko od domu..?

▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️▫️▪️

Witajcie w 3 książce! Ale się jaram, to będzie mój pierwszy Zilliam 😍

Mam nadzieję, że spodoba wam się jeszcze bardziej, zwłaszcza, że chcę zrobić to jeszcze bardziej rozbudowane niż moje poprzednie prace 🌸🌸🌸

Rozdziały zaczną pojawiać się zaraz po zdaniu przeze mnie testów. Jeśli się odbędą, heh

Honey, soon | ZiallamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz