W skrzydle niezmiernie się nudziłam. Jasna cholera, mogłam nie uderzać w tą ścianę, bo noga pulsowała tępym bólem. Czytałam książki, jakie przyniósł mi jakiś przerażony dzieciak z 1 roku, liczyłam muchy chodzące po suficie i spałam. Pielęgniarka kręciła z rozbawieniem głową, bo naprawdę dużo razy odpływałam w ciągu 5 godzin. Kiedy nareszcie udało mi się wstać po eliksirze wzmacniającym, kobieta powiedziała, że jestem zdorwa i że mogę iść do dormitorium. Był już wieczór, a więc po korytarzu chodziło niewiele uczniów.
Za zakrętem na kogoś wpadłam. Straciłam na moment równowagę, bo stanęłam na złej nodze i niestety zaliczyłam glebę. Już miałam zacząć drzeć się na tą osobę, jednak w połowie ugryzłam się w język.
Stał przede mną wysoki mężczyzna z ciemnymi, bujnymi włosami. Miał ciemne, ponure oczy oraz kszaczaste brwi (matko z córką, wie ktoś, jak to się pisze?!). Obleciał mnie dreszcz niepokoju. Miał ciemną karnacje, która tylko podkreślała jego pochmurność.
- Przepraszam - burknął nieprzyjemne, a ja kiwnęłam głową, wstając. Mężczyzna jednak nadal stał przede mną, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nazywam się Michael Durecci, wiesz może, jak dostać się do gabinetu dyrektora Dumbledora?
Stałam jak debilka, nie wiedząc, jak odpowiedzieć. Pytanie doszło do mnie znacznie wolniej, niż zazwyczaj, ale gdy już to nastąpiło - odchrząknęłam niepewnie.
- Korytarz na prawo, hasło : Czekoladowe żaby.
Kiwnął głową, a ja przepuściłam go obok. Za nim roznosił się smród alkoholu i papierosów, na co wzdrygnęłam się nieznacznie. Facet zniknął tam, gdzie mu poleciłam, a ja zauważyłam, że przez ten czas kompletnie nie oddychałam. Wzięłam głęboki wdech, idąc w zupełnie innym kierunku.
Kim był Michael i czego chciał od Dumbledora?
°°°
Syriusz
James plotł jakieś bzdury o zaklęciu na kichanie, Remus starał się mnie czegoś nauczyć, Peter jak zwykle pochłaniał jedzenie, a ja flirtowałem z Dorcas Meadowes, jedną z dziewczyn z naszego roku. Była zdecydowanie jedną z ładniejszych uczennic szkoły, jednak mimo młodego wieku nakładała na twarz dużo pudry oraz podkładu.
Przetarłem twarz dłonią, zmuszając się do słuchania jej kolejnego wywodu o Ślizgonkach. Strasznie nie lubiła moich kuzynek, sióstr, co podkreśliła już wiele, WIELE razy. W sumie nic do nich nie miałem i bardzo szanowałem Andromedę oraz Cyzię, ale co do nienawiści do Bellatrix mogłem się z nią zgodzić. Ta wredna jędza kochała znęcać się nad nami, Gryfonami. Niektórzy nie umieli się przed nią bronić, a potem w najlepszym wypadku lądowali tylko w szpitalu.
Kiedy zaczęła temat Nancy Evans odrazu jakoś się ożywiłem. Oprzytomniałem, gdy szydziła z niej na różne sposoby. Podobała mi się Dorcas, ale nie mogłem znieść, jak obraża tą mugolkę.
- Co ona wogóle robi w Slytherynie? Przecież nadaje się do Hufflepufu, jeśli wogóle musi być w tej szkole. Nie dba o nic, co nie jest czubkiem jej własnego nosa! - pisnęła, aż zabolały mnie uszy. Czy ona właśnie obraziła Puchonów, jak i mugoli? Na Merlina, co ona sobie wyobraża?!
- Dorcas, Nancy taka nie jest. Opiekuje się przyjaciółmi i nie chce, aby spotkało ich coś złego. - rzuciłem ostro, chcąc jakoś tą rudą dziewczynę obronić. Nie wiedziałem, czemu. Może urzekła mnie jej prośba o ratowanie Regulusa z opresji, a może zwyczajnie ją polubiłem?
Brunetka wydawała się być kompletnie oburzona moim sprzeciwem. Wstała, fuknęła coś o zemście i odeszła z dumnie uniesioną głową. Parsknąłem śmiechem, powracając wzrokiem do załamanego moim skupieniem Remusa. Chłopak tłumaczył mi chyba materiał z eliksirów, ale kompletnie go nie słuchałem.
Moje myśli zajął mój młodszy brat, którego szczerze mi brakowało. Za każdym razem, gdy mnie przezywał lub opryskliwie komentował moje durne poczynania, poprostu czułem się, jakbym dostał czymś ciężkim w twarz. Nie mogłem zwalić całej winy na niego, bo zrobiłbym coś złego. Tak bardzo chciałem, aby było jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi. Weseli, kochający się bracia, wychodzący naprzeciw przeznaczeniu. Nie chcieliśmy być tacy, jak nasza rodzina, ale zdecydowanie taki się stał. Szliśmy do Hogwartu w innych latach, a ten 1 rok sprawiał, że zwyczajnie rodzice zdążyli wyprać mu mózg. Obrzucić mugoli hańbą. I nic nie mogłem na to poradzić. W końcu i on zaczął nazywać mnie zdrajcą,choć tak bardzo tego nie chciałem. Nie pokazywaliśmy, jak bardzo źle nam jest po przeciwnych stronach w bitwie. Zaakceptował Nancy, znalazł swoich przyjaciół. Jako dziecko zawsze obawiał się, że zostanie w szkole sam, a ja go zostawię. Gdyby nie ta dziewczyna zdecydowanie by tak było, choć mógł zawsze trzymać się z Malfoyem lub naszymi kuzynkami. Nigdy do niego nie podeszłem, aby przeprosić. Zawsze wtedy wycofuję się w ostatnim momencie, waląc jakimś głupim tekstem. A chciałbym go przeprosić za te wszystkie dni, jak nie lata bólu.
- Syriusz. SYRIUSZ!!!
Spojrzałem nieprzytomnie na Gryfona, który wskazywał na jakąś roślinę w podręczniku.
- Co to jest za roślina? - zapytał, jak zwykle spokojnie, oddychając cicho. W Pokoju Wspólnym było głośno, ale i tak nie mogłem usprawiedliwić się hałasem. Pogrążyłem się w rozmyślaniach, tyle powiem.
- Ee... Mugolska pszenica?
Zwęził usta, dając mi do zrozumienia, że byłem blisko.
- Mugolski jęczmień. Więcej z ciebie nje wyciągnę. Idę się pouczyć do biblioteki.
Pożegnałem go, odwracając się do Jamesa. Mój przyjaciel podrzucał złoty znicz, raz po raz obracając go w palcach. Zerknął na mnie, całą jednak uwagę poświęcając temu małemu przyrządowi.
Tak naprawdę obu nam było dobrze. I mnie, i Regulusowi, rzecz jasna. On miał swoich przyjaciół, a ja swoich. Jednak obu nas ciągnęło do jednej rozmowy, jaka pomogłaby nam odnowić naszą relacje lub...Na zawsze ją zakończyć.
°°°
Krótki, wiem to. Coraz bardziej męczy mnie wymyślanie nowych nazw rozdziałów, ale da się przeżyć XDD
Już chb 4/ X część maratonu, no nie?
CZYTASZ
RESPECT | james potter
Fanfiction-James, kretynie od siedmiu boleści, oddawaj moją różdżkę. -Też cię kocham! Chaotyczna historia o Gryfonie i Ślizgonce, którzy kompletnie do siebie nie pasowali. Oczywiście oprócz kiełkującego uczucia ich życie pełne było potworów, czarnoksię...