Rozdział 40 - "Czarna Magia I Rycerz Na Białym Jeleniu"

888 55 30
                                    

Wszystko było tak pokręcone, jak zwykle. Syriusz żartował z zaczytanego w książce Remusa, czochrając go czule po włosach, Peter JADŁ, oczywiście, Lily co jakiś czas patrzyła w naszą stronę, Dorcas przystawiała się do Blacka, a ja siedziałem w tym wszystkim i spokojnie łapałem złoty znicz. Uśmiechnąłem się sztucznie do Lupina i spojrzałem w kominek.

Mimo wszystkiego, co mnie otaczało, ja nadal myślałem o Nancy.

Nawet nie potraficie sobie wyobrazić, jak bardzo znienawidziłem widok płaczącej Nancy. Kiedy tylko ją taką zobaczyłem odgórnie stwierdziłem, że to najgorszy obraz, jaki kiedykolwiek przychodziło mi oglądać i nigdy nie mam zamiaru tego powtarzać. Od samego myślenia o tym w gardle powstawała mi gula i czułem się tak, jakbym dostał tłuczkiem w głowę.
Zacisnąłem usta, przecierając twarz dłonią.

Byłem na siebie wściekły.

Uznałem, że nie pozwolę sobie więcej dotykać Nancy. Nie w taki brutalny sposób, jaki przedstawiłem jej dzisiaj. Zacisnąłem w pięść dłoń, jaką ją złapałem. Paznokcie zaczęły mi się wbijać w wierzch dłoni. Pomyślałem sobie, że właśnie z taką siłą ją potraktowałem. Zacząłem na siebie przeklinać w myślach.
-Wszystko w porządku, James? - spytał Remus, zerkając na mnie znad książki. Automatycznie spojrzał na mnie także Syriusz i Peter.
Rozluźniłem rękę i podniosłem na nich zmęczony wzrok.
-Tak tak, ja po prostu... Jestem zmęczony. - tak naprawdę, to skłamałem tylko w połowie. Rzeczywiście padałem z nóg.
-Nancy miała spotkać się ze mną w bibliotece po transmutacji - rzekł Lupin, przeczesując ręką włosy. - Nie dość, że jej wtedy nie było, to nie było jej przez cały dzień.
-Czekaj- przerwałem mu. - Przez cały dzień? Nie było jej na lekcjach?
-McGonagall powiedziała nam tylko, że ciebie dzisiaj nie będzie na zajęciach, bo byłeś u dyrka i aktualnie odpoczywasz od kłopotów - wtrącił Syriusz, ukradkiem zerkając na Lupina. - Nie wspominała nic o Evans.
-Nie no, Łapo, nie pamiętasz? Podszedł do nas Slughorn i powiedział, że Nancy trzeba czymś zająć! Ona miała przyjść na lekcje, a Rogacz nie!
-Czyli nie było jej dzisiaj na lekcjach? - dopytałem, a w moim wnętrzu zaczął powstawać supeł strachu. - Ani na żadnym posiłku?!
-Wiedziałbyś, gdybyś przyszedł dzisiaj na obiad - rzucił cicho Peter.
Zdeterminowany wstałem, odkładając na stolik mój znicz. Włożyłem różdżkę do kieszeni spodni.
-Co robisz?
-Jak to co? Idę ratować Nancy.
°°°

Uchyliłam delikatnie powieki.

Kręciło mi się w głowie i z przerażeniem odkryłam, że mam rozmazany obraz. Zamrugałam kilkakrotnie, próbując się podnieść. Zdawało mi się jednak, że moje ciało waży tonę, a ja nie jestem w stanie ruszyć żadną kończyną. Sapnęłam, za którymś razem podnosząc się do siadu.

Nadal byłam w tej sali. Dookoła mnie leżały szczątki ławek, stłuczone szkło i przepołowiona gilotynka. Zmarszczyłam brwi, oglądając moją sylwetkę. Zdawało mi się, że takie uderzenie powinno wywołać u mnie jakieś niewyobrażalne rany, połamane kości albo rozbitą głowę, ale jedynym obrażeniem było bolące przedramię. Podwinęłam rękaw, by się temu przyjrzeć.
Fiolet kwitł na skórze od nadgarstka do łokcia, a podczas poruszania coś tam przeskakiwało. Wzdrygnęłam się, starając wstać.

Okazało się to o wiele trudniejsze niż podniesienie do siadu. Jęknęłam z wyczerpania, a kiedy stanęłam na równych nogach pociemniało mi przed oczami. Zatoczyłam się do tyłu, ale ostatecznie udało mi się utrzymać pion i nie nadziać na szkło na ziemi.
-E-Exponentia?
Odpowiedziała mi cisza. Zaczęłam się bać, że wybuch zrobił jej krzywdę, zamiast ją uwolnić. Rozglądnęłam się nieprzytomnie, nigdzie jej nie zauważając.
Malfoy mówiła mi, że to niebezpieczne i żebym pod żadnym pozorem nie podejmowała się tej akcji, jeśli nie jestem biegła we wspinaczce. Cóż, zawaliłam, przyznaje. Zamrugałam, chcąc odpędzić od siebie złe scenariusze. Nie mogłam jej zabić. To niemożliwe.
"Nancy?"
Poderwałam głowę, słysząc jej głos w swojej głowie. "Nancy, nic ci nie jest?"
"Bardziej pasuje tu pytanie, czy tobie nic nie jest" podsunęłam jej, chodząc między zniszczonymi ławkami. "Gdzie jesteś?"
"Jedną z moich umiejętności, która najwyraźniej mi pozostała po wyciągnięciu, jest niewidzialność" jej głos zaszumiał mi w głowie, a przez delikatną migrenę było to jak kubeł zimnej wody. Złapałam się za skroń, chcąc jakoś zmniejszyć ucisk.
-Czyli co, nie mogę cię zobaczyć? Zdradź mi chociaż, czy się udało.
"Jestem pod postacią animaga, ale czuję się zaskakująco dobrze" mruknęła. "Sądzę, że za kilka godzin będę mogła się przemienić"
-No dobra... - otworzyłam drzwi, a jasna pochodnia z naprzeciwka poraziła mnie boleśnie. Zmrużyłam oczy i otworzyłam szerzej wrota. - Jeśli pójdziesz tym korytarzem prosto, potem skręcisz w lewo i potem w prawo, po twojej lewej będzie sala do eliksirów. Stamtąd masz 5 minut korytarzem, a następnie mocno w lewo i drugi zakręt w lewo. Będziesz przy schodach. Schodzisz po nich i jesteś w pobliżu wyjścia. Wyjdź z zamku i usiądź na błoniach, odpoczywaj.
"A ty co będziesz robić?"
-Ja postaram się odzyskać przyjaciela - odparłam, myśląc o Jamesie. - Oraz uleczę rękę.
"Obawiam się, że ręka to tak naprawdę nic."
-Co masz na myśli?
"O tym później. Spotkajmy się za... Właściwie, to który dzisiaj?"
-Jest 15 styczeń 1975 roku. Jest środa. Godzina... Matko Boska, jest 16.30!- przeraziłam się, sprawdzając godzinę. Zniknęłam na cały dzień!
"Powiedzmy, że przyjdziesz do mnie o północy, zgoda?"
-Zgoda. No idź już!
Potem coś zaszeleściło, a nasze połączenie się zerwało. Westchnęłam drżąco, czując, że jestem tu sama.

RESPECT |   james potterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz