Rozdział 41 - "Dostaje Moce Ciemności"

865 47 39
                                    

Nie jesteście sobie w stanie wyobrazić, co się ze mną działo.

Miotały mną emocje. Chciałem rozszarpać każdego z debilów, jacy byli w stanie w ogóle tknąć Nancy, a także chciałem paść przy niej na kolana i głośno szlochać. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Czy być przy niej i negocjować z Malfoy'em o litość? A może obronić ją i zemścić na Ślizgonach?

Przepraszam wszystkie osoby uwielbiające dyplomację, ale byłem kurewsko wściekły.

Wpadłem do Skrzydła Szpitalnego jak burza. Pielęgniarka nie musiała o wiele pytać, ponieważ zwyczajnie jej zabroniłem. Położyłem Evans na łóżku i złapałem za rękę. Była tak chorobliwie blada. Strach odjął mi mowę. Nie sądziłem, że kiedyś przejmę się tak kogoś stanem. Jej rude włosy rozsypały się na jasnej poduszce, a ja nie miałem pojęcia, jak jej pomóc. Więc usiadłem na krześle obok, po prostu trzymając ją za rękę.
Aby odgonić myśli od tego, jak bardzo chciałem wlać Lucjuszowi i jego 'niepokonanej' brygadzie, myślałem nad różnymi bzdetami. Kompletnie niepotrzebnych w tamtym momencie sprawach, które niegdyś osiadły mi w pamięci. Pani Pomfrey pobiegła po bandaże, jakieś eliksiry i po maście, a ja rozmyślałem, patrząc na jej nieruchomą twarz. Splotłem nasze palce. Jej skóra różniła się od mojej. Karnacja Nancy podchodziła pod kartkę papieru bądź pościel, jaką ją okryłem, moja wakacjami podchodziła nawet do blado oliwkowej. Trzymając ją tak za rękę, pomyślałem też o tym, że miała bardzo małą dłoń. Przy mojej była naprawdę niewielka. Jesteśmy kompletnymi przeciwieństwami.
Potem przyszła pielęgniarka.
-Panie Potter, proszę się odsunąć!
Nieznacznie odjechałem krzesłem do tyłu, niechętnie puszczając dłoń rudowłosej. Kobieta wyszeptała jakieś zaklęcie, a przez ciało dziewczyny przeszedł niebieski promień. Kiedy zniknął, ponownie wziąłem ją za rękę.
-Znalazłeś ją w takim stanie?!
- Banda Malfoy'a rzuciła się na nią. - wycedziłem, nie kryjąc mojej nienawiści i żądzy mordu. - Zemdlała w drodze tutaj.
-Jest mocno poobijana i ma pęknięte przedramię- stwierdziła. - Ma oprócz tego liczne pęknięcia kości w całym ciele. Lewe kolano, obojczyk, kostka...
- Może jej Pani pomóc? - zapytałem prosto z mostu. - Ona się z tego wyliże, tak?
-Wyliże, wyliże - uspokoiła mnie. - Ale muszę zacząć pracować. - potem dodała z kpiną- Chcesz tutaj zostać?
-Tak, zostanę - stwierdziłem bez wahania, znów wlepiając wzrok w Nancy. Pielęgniarka zlustrowała mnie podejrzliwym spojrzeniem i prychnęła.
-Nie mówiłam poważnie, chłopcze. Ma poważne rany na brzuchu, dekoldzie, podbrzuszu i na nogach. Nie pozwolę, aby młodzienieć przyglądał się młodej damie w czasie takiego zabiegu!
-Pani Pomfrey, ale my jesteśmy przyjaciółmi...
-Potter, nie ma opcji. Wynocha za parawan i biegnij szybko po dyrektora!
Byłem zirytowany, ale w końcu wyszedłem ze skrzydła, idąc do dyrektora.
°°°

Ból.

Pierwsze, co poczułam, to ból.

-Jasna cholera... - jęknęłam, czując, że coś rozrywa mi głowę od środka. Potem poczułam także, że mam dużo opatrunków na całym ciele.
-Język, moja panno- zjechała mnie pielęgniarka, przez co spojrzałam na nią nieprzytomnie.
Byłam w Skrzydle Szpitalnym. To udało mi się ustalić i byłam z tego powodu bardzo dumna. Jednak następne pytania sprawiły, że zaszumiało mi w głowie, a ból był taki, jakby ktoś wiercił mi dziury w skroniach.
-C-co się stało?
-Zostałaś poważnie pobita. Przyniósł cię tutaj Potter.
Zmarszczyłam brwi, po chwili przypominając sobie to wszystko. Lucjusza, osiłkół, cierpienie i wrzącą magię we mnie.
-Co mi jest?
-Aktualnie dość mało. Twoje kości są w finalnym stanie zrastania. Miałaś kilka poważnych pęknięć, ale podałam Ci odpowiednie leki.
-Bardzo dziękuję... - wydukałam, nie będąc pewna, co o tym wszystkim myśleć. Nagle mnie oświeciło. - Proszę pani... Ile tak leżę?
-Jest 16 stycznia, dochodzi godzina 10.00. Długo spałaś, ale to przez środki nasenne.

RESPECT |   james potterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz