Rozdział 26 - "Na Barana!"

1.4K 98 80
                                    

Kazano mi się położyć zaraz po tym, jak weszliśmy do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Było mi zimno, a więc pogoniłam siostry Black po więcej poduszek.
Kiedy tylko poczułam, że jest mi w miarę ciepło, a pulsujący ból głowy zaprzestał mnie zadręczać, usnęłam kamiennym snem.

"Fuck. Tylko nie to.

Ale nie, ja, piękna i odpizdrzona w jakieś stare łachmany  ponownie stałam w tym brzydkim lesie!
Ugh!
Jakie to frustrujące!

Bez zbędnej paniki. Już tu byłam, pamiętam akurat ten wkurzający kawałek pnia pod stopą. I kilka drzew. I...

Mój dalszy wywód o tym jakże wspaniałym krajobrazie przerwał mi kogoś głos. Był ostrzejszy niż miecz i chłodniejszy niż lód. Nie wiedziałam, do kogo on należał, ale z pewnością ta osoba siała postrach.

Podeszłam bliżej, ale oczywiście na pierwszym konarze wyłożyłam się na wilgotną ściółkę. Nosem zahaczyłam o jakiś gorszy kamień, a ciepła krew zaczęła kontrastować z zimnym narządem.

- Kurde, ja to mam pecha nawet w snach...

Podniosłam się, jak najciszej, doczłapując wreszcie do źródła dźwięku.

- Wy głupcy! Spiskowaliście za moimi plecami! Nie spodziewałem się tego po was!

- A-ale panie, to nie był nasz pomysł... - tłumaczył się inny, znacznie bardziej nerwowy.

- Więc kogo?

- Dureccich...

Zapadła głucha cisza, a więc zastygłam w bezruchu. Za żadne skarby nie chciałabym, aby jakiś durny liść mnie zdemaskował.

- Michaela i Rapchaela, tak?

- Panie! - z nikąd nagle wyskoczyła kobieta. Nie była stara i napewno nie wyglądała na złą. Przypominała mi moją sąsiadkę, ale tamta jest obecnie na urlopie w Hiszpanii. To nie mogła być ona.
Jej długie, falowane, czarne włosy miały niewiele siwych strug. Wielkie, złote oczy posiadały delikatne zmarszczki w kącikach. Nie była niska, ale nie mogłam ocenić, czy "Pan", do jakiego się zwracała, był wyższy.

- To nie wina Rapchaela, to mój mąż to wszystko uknuł! Proszę, nie karaj mojego dziecka za grzechy Michaela!

Zrozumiałam wszystko. No, to jest nowość, bo zwykle nie wiem nawet, kto się odzywa. Wiedziałam teraz, iż mam do czynienia z mamą Rapchaela, Panią Durecci.

Widać nie była zbyt przywiązana do męża, jeśli zwalała winę na niego. Syna kochała nad niego, wiadomo.

- Cóż, zastanowię się. Ale ci dwaj idioci zdruzgotali nasze plany! - sapnął ze złością, od której cofnęłam się o krok. Niestety, cały Zakazany Las tamtego snu postanowił obrócić się przeciwko mnie, a przeklęte roślinki zaskrzeczały głośno pod moimi nagimi stopami.

- Co to było? - zapytała przestraszona kobieta. Drzewo nadal zasłaniało mi mężczyznę, a dwaj inni, na jakich wcześniej się on wydzierał, odsunęli się na bok. Zauważyłam przez to, że dołączyli do całkiem pokaźnej grupy ludzi.

Wszyscy mieli te cholerne maski!

Usłyszałam obok siebie kroki. Były dlugie, jakby ktoś szedł do mnie z zadowoleniem. Odsunęłam się jeszcze trochę. Pamiętaj, Nancy, że w śnie nic ci nie grozi. Nic cię nie zje i nic nie skrzywdzi. To twoje halucynacje...

Zauważyłam cień przez sobą. Był długi, potwornie długi. Zdawał się sięgać koron drzew, a może tak tylko to widziałam? Byłam zakryta dobroduszną sosenką, jaka dosłownie mnie ratowała.

RESPECT |   james potterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz