Rozdział 69 - "Na Złe I Na Gorsze"

769 44 33
                                    

Nancy POV

-Nancy?
-Hm?
-My...my chyba nie przeżyjemy tego turnieju.

Podniosłam wzrok znad książki o eliksirach, marszcząc brwi.
-Dlaczego nagle stałeś się pesymistą? - spytałam. Powróciłam wzrokiem do książki.

Siedzieliśmy w bibliotece i nadrabialiśmy materiał. W każdym razie ja nadrabiałam, a James zaszczycał mnie podobnymi tekstami cały dzień. Materiał szybko mi wchodził, bo był prosty. Jeszcze nie natrafiłam na temat, który byłby dla mnie trudny. Czas szybko mi płynął, a ja umiałam już większość zagadnień do SUM-ów.

Potter skrzyżował ramiona i pokazał głową na półkę obok niego. Westchnęłam, wstałam i podeszłam tam, gdzie on. Zerknęłam pomiędzy książki, patrząc na ławkę po drugiej stronie.
Siedziała tam Morgana de Villiers, uczennica z Francji. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że czytała książkę o czarnej magii.

-Już po nas - poparłam go, czując rosnący we mnie strach. Otrząsnęłam się. - Ale nie możemy myśleć o tym, co robią nasi przeciwnicy.
-W sumie my też jesteśmy przeciwnikami... - zamilkł, widząc moje spojrzenie.
Zamknęłam książkę z głośnym hukiem.
-Wolę o tym nie myśleć. Będę się przejmować podczas pierwszego zadania.
-Ale... - James ponownie urwał. Westchnęłam.
-I tak więcej zaklęć się nie nauczę.

Chciałam usiąść przy stoliku, ale usłyszałam znajomy głos. Chwilę mi zajęło, nim się zorientowałam, ale koniec końców zrozumiałam, iż to Lucjusz Malfoy i jego świta.
Z niesamowitą prędkością przeskoczyłam do innego regału, jak najbardziej zasłaniając twarz. James złapał pierwszą lepszą książkę i udawał, że ją czyta (trochę mu nie wyszło, bo trzymał ją do góry nogami, ale jeden pies).
Blondyn przeszedł obok nas, nawet nie zaszczycając nas spojrzeniem. Kiedy zniknął z pola widzenia, odetchnęłam i wróciłam do odpowiedniego działu.
-Ta książka jest po arabsku, czy jak...? - mruknął Potter, mrużąc oczy. Walnęłam się otwartą dłonią w czoło.
-Trzymasz ją na odwrót, kretynie - warknęłam, zakładając torbę na ramię. Odwróciłam się do niego i spoważniałam.
-Morgana to trudna przeciwniczka, ale musimy zachować spokój. Znam swoje możliwości, więc nie mam się czego bać.
James patrzył na mnie przez chwilę, ale skinął głową.
-Pójdę na lekcje. Widzimy się później?
-Tak. Do zobaczenia.

Kiedy Potter uciekł, wzięłam potężny wdech do płuc. Czasami docierało do mnie, co ja najlepszego wyrabiam. Spotykam się z Królem Gryffindoru... Nie ważne, jak źle to brzmi. Pierwsze zadanie nadchodziło wielkimi krokami, więc trzeba było zbierać sojuszników.
Z drugiej strony, obecność Jamesa była dla mnie czymś pozytywnym. Uczucie, jakie wtedy mi towarzyszyło było dziwnie znajome. Nie zawsze wiedziałam, skąd to się brało. Czasami zalewało mnie to uczucie, gdy się uśmiechał, a czasami, gdy patrzył w moją stronę.

Przestań, Nancy. Brzmisz, jakbyś się w nim zakochała.

°°°

Dni mijały, a ja coraz bardziej czułam ciążącą na mnie presję. Stres zdecydowanie się powiększył. Cały czas każdy o tym mówił, wszyscy życzyli mi powodzenia. Nie mogłam im wykrzyczeć, że potwornie się boję. Nie mogłam splamić imienia mojego domu. W końcu po coś się zgłosiłam, nie?

W przeddzień pierwszego zadania, kiedy to nagle się nawróciłam i zaczęłam się modlić, nie przyszłam na lekcje. Może i było to lekkomyślne z mojej strony, ale musiałam odpocząć. Uspokoić się i zebrać myśli. Ćwiczyłam ostatnie zaklęcia, nucąc piosenki w samotności.

-I sailed away to China... In a little row boat to find ya... And you said you have to get your loendrey clind (?!)...

Dostałam specjalny strój, który miał reprezentować mój dom. Był podobny do stroju do Quidditcha, szata sportowa z umocnionymi przedramionami i talią. Kiedy pierwszy raz go ubrałam, włożyłam go odwrotnie (Regulus przez długi czas nie mógł podnieść się z podłogi - tak wydawało mu się to zabawne). Leżałam na łóżku, patrząc na ów strój, jakby to on był temu wszystkiemu winny.
Na przygotowanie się psychiczne było już zdecydowanie za późno. Mogłam jedynie uspokoić bijące serce i cisnące się do oczu łzy.
-Nancy, jesteś tu? - usłyszałam. Regulus wszedł do środka. Zobaczył mnie rozwaloną na pół łóżka, z rozwiązanym krawatem i dołem od piżamy. - Rany, wyglądasz okropnie.
-Zamknij się - mruknęłam i wykonałam kolejną nieudaną próbę podniesienia się. - Szlag by to.
Podszedł do mnie spokojnie i usiadł na samym końcu łóżka. Pomógł mi usiąść. Świat zawirował mi przed oczami.
-Jak się czujesz? - spytał cicho. Prychnęłam blado.
-Jak śmieć.
Zamilkł, zerkając na mnie ze smutkiem.
-Tak, ja też.
Siedzieliśmy bez żadnego słowa, pogrążeni w własnych ciemnych myślach. Czułam obok siebie ciepło jego ciała. Było czymś uspokajającym. Nie mówił pustych słów otuchy, tylko po prostu był obok mnie.
Złapał mnie za rękę, a ja oddałam uścisk. Na moją twarz wkradł się uśmiech spokoju.

-Czujmy się jak śmieci razem - powiedział nagle, a ja zaśmiałam się. Ale nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że miał rację i że będzie obok mnie na dobre i na złe.

________
Boże, przepraszam, że to takie krótkie! Nie umiałam wymyślić nic więcej, bo nie chciałam za bardzo nawalić do jednego rozdziału. Pisałam to na wycieczce szkolnej, do muzyki An Wunder, starałam się nie szlochać za głośno, później włączyłam I love my life i zaczęłam płakać jak bóbr.

RESPECT |   james potterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz