W domu weszłam do Caleba, a on się uśmiechnął.
- Kocham cię, kurwa.
Wziął ode mnie dwa piwa, od razu jedno otwierając.
- Angel? Możemy pogadać?
Jack tu wszedł, więc się uśmiechnęłam i do niego podeszłam.
- No?
Wyjął z kieszeni cztery woreczki kokainy. Mojej kokainy.
- Znalazłem to u ciebie.
- Grzebałeś w moich rzeczach?
- Nie. Okej tak.
- Ja pierdole. Oddaj.
- Nie. Już Ci przeszło z Baldwinem, rzucasz to.
- Czyli nie chodzę do szkoły.
- Chodzisz.
- Nie jesteś moim ojcem.
- Ale ja nim jestem, Aniołku. Masz zakaz jakichkolwiek narkotyków.
Zobaczyłam Chase'a w korytarzu i się zaśmiałam, rozumiejąc o co tu chodzi.
- Zaplanowaliście to. Miałeś mnie gdzieś wyciągnąć, żeby mogli przeszukać mój pokój.
- Sama chciałaś pojechać...
- Wiedziałeś że będę chciała. Wszyscy widzieliście. Zawsze jeżdżę z kimś do sklepu. Kolejny raz mnie oszukałeś.
- Angel...
- Spierdalaj. Nie chcę cię na żadnego opiekuna, ani nawet ochroniarza.
- Martwiłem się, okej? Wczoraj byłaś kompletnie naćpana.
- Mogłeś spytać, a nie kombinować za moimi plecami. Nie ufam Ci.
- Angel, kurwa.
- Co jest?
Caleb wyszedł z pokoju i mnie objął, pijąc piwo.
- Nic. A ty jesteś zwolniony. No, i własna rodzina. Gratuluję.
- Martwimy się o ciebie, to tyle...
Jack powiedział.
- I postanowiliście grzebać w moich rzeczach? Nie zamykałam drzwi bo miałam do was zaufanie.
- Ange...
- Jadę do ciotki.
Wcale nie do ciotki.
Poszłam do swojego pokoju i się tu zamknęłam, pakując swoje rzeczy. I tak muszę coś załatwić. Wzięłam swoje najważniejsze rzeczy i stąd wyszłam.
- Angel, proszę cię...
Tata do mnie podszedł, a ja pokręciłam głową. Za cholerę tego nie chcę i wcale nie jestem na niego zła. Rozumiem go. Jego jedyna córka ćpa, a jego miłość umarła przez przedawkowanie, martwi się.
- Nie jestem na ciebie zła, okej? Po prostu potrzebuję odpocząć od tego wszystkiego.
I wpakuję się w jeszcze większe gówno. Mądre.
- Mam cię odwieźć...?
- Nie, dam radę. Ale biorę motor.
Uśmiechnęłam się, a on kiwnął głową.
- Uważaj na siebie... I dzwoń jak najczęściej.
- Jasne.
- Kocham cię...