68 | „Przynajmniej nie ma Petera Sretera"

781 61 78
                                    

Ceddar P.O.V.

Od jakiś dziesięciu minut błądziliśmy po zamku. Mimo, że należał do dwójki tych książąt, to to wszystko dawało wrażenie, jakby oni sami nie wiedzieli gdzie co się znajduje.

Mijaliśmy kolejne antyki; zbroje, ściany, zaułki, i korytarze. Za oknem była pełnia słońca, która rozszczepiając się na oknie i oślepiała nas blaskiem.

Ruszyłam kolejnymi schodami do góry wzdychając pod nosem ze zmęczenia.

Mimo mojego ogromnego podekscytowania zbliżającym się miejscem, zaczynałam się niecierpliwić.

Spacerek po zamku z przypalającym mnie powoli słońcem nie należał do moich marzeń.

Ale fakt faktem. Jestem strasznie podekscytowana.

Moja własna komnata!

Czego się spodziewać?!

Mam myśleć, że zastanę baldachim? Ściany ze srebrnymi lampami? Złote meble? Drogie obrazy? Wysadzaną brylantami toaletkę i niesmowicie wartościowe perfumy?

— Daleko jeszcze? — jęknęła Wendy. Była tak bezpośrednia. Różniłyśmy się bardzo, ale naprawdę ja polubiłam. Była ciekawą osobą i intrygowała mnie swoim niecodziennym usposobieniem. Z twarzy wyglądała na przemiłą słodką dziewczynką, ale siedział w niej istny diabeł. Bardzo podobny do tego, którego Peter nosił w sobie.

— Nie. To już za rogiem — odpowiedział krótko William i pokazał palcem na zgięcie ściany.

Przed nami rozciągał się korytarz z niezliczoną ilością ciężkich drzwi. Z góry zwisał brylantowy żyrandol, a sam sufit miał na sobie przeróżne jasne obrazki i zaokrąglony kształt. Na ziemi leżał jasny dywan współgrający z kremowymi ścianami. Dzieki oknom całe to miejsce było ładnie doświetlone i aż przyjemnie było w kim stać.

Nieoczekiwanie skręciliśmy prawo, gdzie znajdował się jeden z zaułków. Stały tam dwie pary drzwi do dwóch pokoi. Miejsce było zaokrąglone, więc prawdopodobnie znajdowaliśmy się w jednej z tych kolumn.

— Zapraszam do pierwszej komnaty — Blade pewnym krokiem przekręcił gałkę i otworzył drzwi.

O mój boże.

Aż mi dech zaparło. Wyglądało tak, jak to sobie wyobrażałam. Albo i nawet lepiej.

Na środku pokoju stało dwuosobowe łóżko z tak grubą warstwą pościeli, że dosyć wyraźnie odstawała od materacu. Niebieska poduszka obszyta była złotymi frędzlami, które zwisały, wesoło powiewając na wietrze. Nad łóżkiem był jasnobłękitnych baldachim. Połowę ściany zajmowała jasnodrewniana szafa z ogromnymi lustrami. Pod drugą stała toaletka wysadzana brylantami z pięknym lustrem. Na środku leżał jasnoniebieski dywanik, a połowę trzeciej stanowiły wysokie okna balkonowe.

Wendy nie myśląc ani przez sekundę, wbiegła do pokoju bez zgody i wskoczyła do łóżka. Momentalnie zrobiłam to samo z wesołym okrzykiem.

Dzięki grubej warstwy pościeli, nasz upadek został zamortyzowany i walnęłyśmy z impetem, ale bez bólu.

Zaśmiałam się głośno. Szczęście mnie rozpieraki. Miałyśmy własne komnaty. Dwie własne komnaty. Chwila.

Zapomniałam o drugiej.

Poderwałam się z łóżka i wybiegłam z pokoju do drugiego naprzeciw. Niemalże wyrwałam drzwi z zawiasów wbiegając do środka.

No i zamarłam. Widząc go, wiedziałam, że jest mój.

Take me to the Neverland Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz