Wendy P.O.V.
— Dobra, przymknij się — warknęłam i zabrałam Johnowi jego gofra.
— Oddawaj to — syknął chłopak i rzucił się po swoją własność.
Śniadanie oczywiście przebiegało w niezgodzie. John był wściekły, bo mama go oderwała od kompa i przez to wyżywał się na wszystkich wokoło. Miał podkrążone oczy, rozczochrane włosy i cuchnący oddech.
Jedno było pewne - w ogóle nie spał, bo grał.
Tak to już jest z chłopakami w jego wieku. Westchnęłam i w ciszy dokończyłam mojego gofra. Miałam ochotę na tego od niego, bo wciąż byłam trochę głodna, a te cieplutkie dania się już skończyły.
Porwałam za tem banana i pobiegłam na górę. Michaela nie było w domu, bo pojechał do kolegi na urodziny.
Poza tym dochodziła trzynasta i wypadałoby się trochę ogarnąć. Dzisiaj był dwudziesty dziewiąty grudnia, więc do wigilii minęły cztery dni. Ponadto do sylwestra zostały tylko dwa dni!
Ofiarowaną mi na wigilię bransoletkę, nosiłam na kostce, a pyłek wróżek wraz z dziwną kulą, w błękitnym pudełku pod łóżkiem - tam, gdzie nikt ich nie znajdzie.
Umówiłam się dzisiaj z chłopakami na miasto. Chciałam z nimi gdzieś wyjść, coś zjeść, pogadać sobie i wprowadzić ich w plany na sylwestra. Może nawet coś kupić.
Postanowiłam się odpindżyć, żeby wiedzieli, z kim mają do czynienia. Miałam ochotę wyglądać super, pomalować się i tak dalej.
Otworzyłam więc szafę i wyciągnęłam kilka sukienek.
Kilka minut później jednak, stałam cała zadowolona przed lustrem. Ale nie w kiecy, tylko czarnych rurkach z dziurami na kolanach i białym t-shircie.
Sukienkę ubiorę na sylwestra.
Spięłam włosy w luźnego koka i zrobiłam lekki makijaż.
Zbiegłam schodami na dół i rzuciłam jedynie gniewne spojrzenie Johnowi, robiącemu sobie kawę. On także mi takie posłał. Ubrałam szybko czerwoną kurtkę i spojrzałam na siebie w lustrze.
Co tu mówić. Wyglądałam super.
Nibylandia miała cudowny wpływ na moją twarz, skórę, włosy, figurę, podejście i charakter. W zasadzie na wszystko.
Nacisnęłam klamkę i wyszłam z domu, przy okazji wyciągając telefon.
Odblokowałam go i wybrałam numer Coltona.
Zebrałam numery chłopców wczoraj i dzięki temu, w końcu moim jedynym środkiem kontaktu, nie był Peter. Usiadłam na schodku przed budynkiem podpierając głowę na ręce.
— Halo? — usłyszałam po drugiej stronie słuchawki po jakimś czasie. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, z domu obok wyszedł Adam. Kiwnęłam mu i przymknęłam oczy, chcąc się skupić na rozmowie.
— Cześć, to ja Colton. Słuchaj, gdzie jesteście? — spytałam podnosząc głowę. Wczorajszego dnia miałam czas na przemyślenie wszystkiego, ale jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby umówić do konkretnego miejsca.
— O, hej Wendy. My jesteśmy na rynku. Alex tu próbuje poderwać jakieś... — zaczął Colton — ...nieprawda! — usłyszałam rozzłoszczony głos Alexa po drugiej stronie, przez co się zaśmiałam. Z dnia na dzień coraz bardziej doceniałam to, że ich miałam — Mniejsza z tym. Wiesz, gdzie jest rynek?
— Dziwne, że wy wiecie — zaśmiałam się — Zaraz będziemy.
— Jasne. Cześć.
— Siema — rozłączyłam się i zbiłam żółwika z Adamem siedzącym obok mnie — Jak się spało? — spytałam wstając.
CZYTASZ
Take me to the Neverland
Fantasy„Bo...wszystkie dzieci dorastają. Tylko...jedno nie." „Skakaliśmy i śmialiśmy się. Bose stopy odbijały się od kamiennej drogi, tworząc wakacyjną muzykę dla uszu. Odgłosy szczęścia łączyły się w całościowy rytm, który niósł się nocną ulicą. Wydawał...