117 | miecz

604 52 228
                                    

Odsunęłam się od stołu na maksymalnie bezpieczną odległość od momentu, gdy udało mi się wymusić zdjęcie iluzji i zobaczyłam prawdę. Miałam się zajadać fioletową galaretą z powciskanymi w nią jakimiś badylami i sosem w kolorze pleśni. A rzekome wino przypominało bardziej krew. Nie wspominając o deserach, którymi okazały się gałki oczne, podwodne pasożyty, kamyki i ja nie wiem co to było. Gówno w każdym razie.

Nie mogłam długo na to patrzeć, bo mnie mdliło. Tym bardziej, że wszyscy wokół żarli to z uśmiechami. Sos w kolorze pleśni lał się z ust Ceddar, a mi cofnęło się jedzenie.

Ja pierdole.

Peter wyglądał dokładnie tak samo jak ja. Jeszcze nie widziałam go tak obrzydzonego. Jego opalona skóra stała się blada, więc tak jak mi, zbierało mu się na bełt.

Za to jak mi się wydawało, sos na twarzy Alexa, był po prostu krwią. Wyglądał absolutnie masakrycznie.

— Jak możecie wypłynąć na otwarte morze bez żadnego planu czy przygotowania? — zaśmiała się Luna w stronę Ceddar, która właśnie opowiadała jej o naszych zerowych przygotowaniach.

— No też się właśnie zastanawiam. Chyba czegoś tak kreteńskiego, to jeszcze nigdy nie zrobiliśmy. Starczyłoby nam, żeby złapać smoka, ale złapać go i zmusić do posłuszeństwa, jeśli nie można go zabić? Masakra jakaś — pokręciła zdenerwowana głową i popiła łyk...wina? — szukaliśmy jej, ale gdy tylko się pojawiła, to zaczęliśmy odpływać przerażeni...

Dalszej części jej opowieści już nie słuchałam. Nie wiedziałam co robić z jedzeniem, bo w żadnym wypadku nie planowałam nawet d o t y k a ć nim ust. Jeśli go jednak nie zjem, to Viry nabiorą podejrzeń albo w ogóle same mnie nim nakarmią.

Z pomocą przyszedł mi kolejny kopniak Petera.

Nabrał on konkretny kawał steka na widelec i przysunął do ust. Kiwał głową udając, że się zgadza albo śmiał. Specjalnie, żebym mogła zobaczyć, odwrócił się nieco bokiem w moją stronę i kciukiem zrzucił jedzenie z widelca, które spadło prosto pod stół.

Po skończonym „tutorialu", spojrzał na mnie tak lodowatym wzrokiem, że przeszły mnie ciarki. Nie uśmiechnęłam się, tylko powtórzyłam jego radę.

Gdy i mi się udało, zamrugał na znak aprobaty i odwrócił wzrok.

Pozostaliśmy jedynymi świadomymi.

— Właściwie, to jest jeden sposób, żeby ustawić sobie Sashabellę bez jej zabijania — zaczął Matt, a ja i Peter w jeden sekundzie spojrzeliśmy na niego. Zamknij się, kretynie. Zamknij się, kretynie — Potrzebowalibyśmy pradawnego...

Zaczęłam kaszleć jak opętana, jednocześnie posyłając mu znaczące spojrzenie pod tytułem: „zamknij się kretynie".

— Wszystko w porządku, Wendy? — spytał marszcząc brwi.

Zadzwoniło mi w uszach. Tym bardziej, że przy okazji serio się zakrztusiłam. Nawet nie wiem czym.

— Potrzebowalibyśmy pradawnego miecza Trytona.  Jest nasiąknięty ich krwią i siłą. Podobno to jedyne, czego boi się Sashabella — wymachiwał widelcem z nabitym na nie...jezu nie chcę wiedzieć z czym — Wystarczyłoby jej go pokazać i stałaby się potulna.
Chyba.

Co za jebany debil.

— Tak, wiem o tym — Luna jakby się speszyla i spuściła spojrzenie. Ale tą chwilową zmianę zauważyłam chyba tylko ja. Peter zajęty był patrzeniem w swoje jedzenie i walką z samym sobą, żeby na nie nie narzygać — Ale miecz przepadł lata temu. Nikt go nie widział i nie wiadomo gdzie jest — zakończyła temat — Spróbujcie tacos! Specjalnie dla was uczyłam się przepisów!

Take me to the Neverland Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz