121 | Sashabella

329 33 45
                                    

— Jesteś ty normalny?! — ryknęłam — Kretynie! — popukałam się w czoło. Co za pieprzony idiota! Myślałam, że coś się stało! Wsadziłam sztylet z powrotem i patrząc na chłopaka z niesamowitym wyrzutem, podeszłam do wyłamanej szuflady.

— Przestraszył mnie! — próbował się bronić. Wciąż stał na blacie i otulał samego siebie ramionami.

— Idiota — mruknęłam pod nosem i kucnęłam. W schowku leżało coś zawinięte w rozwalający się od wody papier, a obok leżała wyblaknięta karteczka. Nie chciałam jej dotykać w strachu, że rozleci mi się w palcach. Odczytałam zaledwie pare liter.

„M" „L" „R"...patrzyłam na trzecią literę, ale absolutnie jej nie umiałam zidentyfikować. Pod spodem widniały dwie cyfry.

„1" i „8".

Przekrzywilam głowę. Tekst był napisany starannym i ozdobnym pismem, którego Fallor używał w sytuacjach służbowych. Znaczyło to, że karta musiała być ważna, a zawiniątko w papierze jeszcze ważniejsze.

Mruknęłam pod nosem, próbując rozgryźć wyrazy zapisane na papierze.

— Dla mnie to wyglada na „Z" — odezwał się Alex, który najwyraźniej pokonał już strach przed podwodnym krabem i stał teraz nade mną.

Zaśmiałam się cicho pod nosem. W żadnym przypadku nie było to „Z". Nie wiedziałam już serio czy blondyn był analfabetą, czy miał beznadziejny wzrok.

Po dłuższym wgapianiu się, w końcu zidentyfikowałam drugą literę. Prawie na pewno było to „A". Wyglądało jak moje pirackie imię. Pod spodem „18".

Nagle mnie olśniło. Spojrzałam na na napis jeszcze raz i już wiedziałam.

„Osiemnastka Mailor".

Aż usiadłam z wrażenia. To był prezent na moje osiemnaste urodziny.

Ale spędziłam tu już tyle czasu, że powoli gubiłam się w liczbach. Porwano mnie w czerwcu ubiegłego roku. Miałam wtedy prawie szesnaście lat. Wróciłam na zimę i sylwestra spędziłam w domu. Wcześniej nie było mnie na niecały miesiąc, a teraz ponad trzy. Zatem zakładając, że moje obliczenia się nie myliły, na co była mała szansa. Wychodziło, że za pare miesięcy kończę osiemnaście lat.

Serce mi aż stanęło. Zasłoniłam usta.

Nie wiedziałam czy bardziej przerażało mnie to, że miałam stać się pełnoletnia czy to, że nie spędzę urodzin w domu, czy może to, jak szybko tu czas leci.

— Jejku, to twój prezent! — wyszczerzył się Alex i usiadł obok mnie podekscytowany.

Kiwnęłam głową.
— Na to wygląda — Sięgnęłam ręką do zawiniątka w papierze, odchylając go powoli.

— Co to? — spytał, jakby myślał, że mam pieprzonego rentgena w oczach i widzę przez inne materiały. Wcale nie tak, że wiem i widzę dokładnie tyle, co on.

Widząc znalezisko, moja szczęka opadła tak nisko, że praktycznie musiałam zebrać ją z podłogi.

To był miecz, a obok niego pokrowiec. Ale nie byle jaki miecz. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie czegoś tak pięknego.

Rękojeść była wykonana z czegoś podobnego do metalu. Głowica była szpiczasta, a na jej ciemnym obiciu widniały wyryte wzory czaszek. Czarny trzon co kilka centymetrów oplatały metalowe pierścienie. Przy taszcze dopiero robiło się ciekawie. Jelce oplecione były przez zawinięte rogi barana, którego imitacyjna czaszka stanowiła sam ozdobny srodek. W oczodoły wsadzono błękitne kamienie, błyszczące wszystkimi odcieniami oceanu. Po obu stronach kości wystawały ostre metalowe ostrza. Zbrocze było nierównomiernie zbudowane, a na jego środku wytłoczone były fale oceanu. Czubek i ostrze były tak smukłe i ostre, że cięły kości bez żadnych przeszkód. Na końcu jelcow zamontowano jeszcze malutkie czaszki z zaostrzonymi czubkami.***

Take me to the Neverland Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz