90 | powrót do domu

632 55 200
                                    

Wendy P.O.V.

— Peter, co ty pieprzysz? — zaśmiałam się nerwowo — Jaki Londyn? — poczułam skręty w żołądku i zrobiło mi się niedobrze. Nie miałam zupełnie pojęcia o co mu chodzi i chyba jeszcze mnie szok nie opuścił.

— Niespodzianka. Nie gadaj — skwitował Peter i podszedł do skrzyni, której istnienie niezmiennie mnie zastanawiało.

Cała nasza grupka pobiegła w stronę kufra i z głośnymi śmiechami, zaczęli wyciągać ubrania z pudła.

Ta nerwowa sytuacja związana z presją uspokojenia smoków, odcisnęła piętno na naszych relacjach. Napięte rozmowy i lekkie sprzeczki łączyły się w niezbyt przyjemne sytuacje. Teraz dzięki zaliczeniu kolejnego smoka, w końcu się to trochę rozluźniło.

— Peter! — krzyknęłam, ale chłopak zignorował mnie zupełnie i podszedł do Ceddar.

Matko boska.

— Zack — złapałam za ramię przyjaciela, przez co odwrócił się w moją stronę unosząc brwi. Spojrzałam mu w błękitne oczy i doznałam wrażenia, jakby ktoś spuścił mi ciężki kamień na serce, który upadając na nie, ścignął aż do stop — wszystko w porządku? — dopiero widząc jego buzię i oczy, zdałam sobie sprawę jak bardzo coś przeżywał. W błękitnych tęczówkach niemal przelewały się oceany smutku, a gardło bez przerwy poruszało się, przełykając ślinę.

— Tak — zaśmiał się sztucznie, a ja skrzywiłam się słysząc, jak bardzo musi udawać.

— Chodzi o Arielkę? — spytałam patrząc mu w oczy, które po moim pytaniu się ledwo zauważalnie zaczerwieniły. — Porozmawiamy o tym później? — zasugerowałam delikatnie. Miałam nadzieję, że sytuacja się uspokoi i wtedy wszystko mi wytłumaczy. Było mi głupio, że dopiero teraz poruszyłam ten temat, ale wcześniej nie było kiedy nawet pogadać.

Zack kiwnął głowa, więc przytuliłam go pocieszająco i pobiegłam w stronę Petera w celu zagarnięcia potrzebnych mi informacji.

— Siema, głąbie — zawisnęłam na jego ramieniu z rozbiegu.

— Zjeżdżaj szczeniaku. — warknął zielonooki, na co ja zamrugałam pare razy. Chyba nigdy nie bywał przyjazny.

Wydymałam usta. Nie zaczęliśmy pozytywnie. Moje szanse na uzyskanie jakiejkolwiek wiedzy, zmniejszyły się niemalże do zera.

— Po co lecimy do Londynu? — spytałam prosto z mostu. Patrzyłam na chłopaka, a on przez chwilę patrzył na mnie, po czym oparł się o kufer. Założył ramiona piersi, przez co zarysowały się jego mięśnie i zwróciłam uwagę na jego liczbę bransoletki w formie sznurków na nadgarstkach. Zagryzłam wargę i wywróciłam oczami próbując zamaskować rosnącą we mnie temperaturę.

Oczywiście książę nie odpowiedział.
— Przecież są jeszcze dwa smoki — zasugerowałam. Nagle zrobiło mi się gorąco i wystraszyłam się nie na żarty — Chcesz mnie oddać z powrotem do domu? — wydukałam łamiącym się głosem.

Peter zaśmiał się głośno odchylając głowę do tyłu
— Chcę — serce mi się zatrzymało. Przed oczami przeleciały mi najgorsze możliwości. Ja chciałam tu zostać! Przestraszyłam się, że może to z mojej winy musiałbym opuścić krainę. Tylko co zrobiłam? — Ale nie mogę.

Kamień spadł mi z serca i odetchnęłam głośno. Nienawidziłam tego jego prankowania i trzymania mnie w napięciu. Miałam ochotę wyszarpać mu wtedy narządy.
— To po co tam lecimy? — spytałam na pozór spokojnie.

Peter nie odpowiedział. Patrzył mi w oczy i przez chwilę jakby prowadziliśmy walkę na spojrzenia, ale ja przegrałam odwracając wzrok, bo ten jego mnie przytłoczył. Nie mówiąc nic, posłał mi tęczówkami wyzywający wyraz i złapał zębami za sznurek swojej bransoletki, który bez słowa pociągnął zaciskając ją na nadgarstku.

Take me to the Neverland Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz