42

968 60 95
                                    

— Puszczaj! Jaki masz znowu problem!? — pisnęłam wyrywając się. Złapałam jego ręce będące na moim nagim małym kawałku brzucha i spróbowałam zdjąć. Puścił mnie, a gdy zaczęłam spadać, od razu złapał mnie wyżej. Tak, że już trzymał bluzę. Sięgnęłam do pasa i wyciągnęłam nóż. Gdy już chciałam rozciąć mu rękę w obronie, zaczął tłumaczyć.

— Tu są krasnale. Nie wolno się ruszać, bo jeszcze jakiegoś zdepczesz — nadal wisiałam metr nad ziemią i patrzyłam na wszystkich jak głupia.

Gdzie mu się tu zmieściły krasnale? Tu jest ciasno dla naszej jedenastki, a co dopiero dla plemienia krasnali. Tu się można było lalkami jedynie bawić.

Peter powoli postawił mnie obok siebie, a czując grunt pod nogami, zmierzyłam go nienawistnym spojrzeniem i naciągnęłam bluzę, którą wcześniej podniosł mi trzymaniem.

— No w końcu — mruknęłam i odwróciłam wzrok zakładając ręce na piersi.

— Chodź — uśmiechnął się promiennie i otwarł ramiona, jakby chciał mnie przytulić. Spojrzałam na niego skrzywiona z obrzydzeniem. Muszę jednak przyznać, że mimo wszystko kusiły mnie jego objęcia.

Podeszłam do niego powoli, ostrożnie patrząc pod nogi. Gdy podeszłam, sięgnął do kieszeni, a ja nauczona już braku zaufania do niego, chciałam uciec, ale złapał mnie, przechylił do tylu i wlał do ust dziwnie kleistą substancję.

Zakaszlałam, bo czułam jakby paliła mi gardło. Wystawiłam język obrzydzona i próbowałam wypluć, co mi wlał, ale na marne. Śmiał się ze mnie za plecami, a reszta razem z nim poszła w śmiech. Bawiła ich moja naiwność.

— Co to było — nagle uspokoiłam ton i spojrzałam na niego tak morderczym spojrzeniem, na jakie tylko było mnie stać.

Zaśmiał się i nie zdążył odpowiedzieć, bo nagle poczułam jakby dreszcze. Moje ciało się trzęsło, stało się gorące, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Peter albo zaczynał rosnąć, albo ja maleć. Rozbawieni Chłopcy oddalali się, w ja zbliżyłam się wielkością do ziemi. Grzyby były mi nagle do ud, brzucha, potem głowy, a nagle ich wielkość przerosła mnie całą. Chłopcy pochyli się i wypili dokładnie ten sam napój, który upchnął mi Peter. Z nimi zaczęło się dziać dokładnie to samo, a Ceddar zmalała tak brutalnie i nagle, że wystraszyłam się o jej zdrowie.

Rozejrzałam się dokładnie. Stałam na ścieżce usypanej z żwirowych kamieni, a wokół mnie rosły przeróżne rośliny i grzyby. Wcześniej niezauważalne dla mnie kamyczki, teraz mogły posłużyć mi jako fotel.

Zaintrygowana rozejrzałam się, a przed twarzą z nikąd wyrósł mi szaroskórny krasnolud. Zawarczał na mnie i zamachnął się zgrzybiałą, wręcz sypiącą się ręką. Zanim zdążyłam zrobić unik, jego rękę złapała Dzwoneczek, która odrzuciła ją i syknęła na niego tak, że uciekł w zawrotnym tempie.

Spojrzałam na wróżkę. Była teraz mojej wielkości i szczerze nie sądziłam, że była tak śliczna. Blond włosy spięte w kok, lśniły w różowym słońcu. Błękitne oczy zlewały się z tego koloru, w tym miejscu oceanem. Skóra była blada i gładka, a obojczyki wystające. Ręce miała bardzo drobne, a nóżki jeszcze bardziej. Kształty i swoje krągłości jednak zachowała.

Szczęka mi opadła, a Dzwoneczek na mój gest, zachichotała pod nosem i uśmiechnęła się promiennie.

Nagle nogi się pode mną ugięły z przeciążenia i wylądowałam twarzą w błocie. Oczywiście powodem upadku był Alex, który wskoczył mi na plecy.

— Alex! — pisnęłam przez śmiech. Słysząc swoje brzmienie, podniosłam się od razu i usiadłam z otwartą buzią. Mój głos był zniekształcony do takiego stopnia, ze brzmiałam jakbym nawdychała się helu w niewiadomo jakich ilościach. Brzmiałam jak malutka kilkuletnia dziewczynka — O matko co się stało!? — krzyknęłam.

Take me to the Neverland Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz