72 | „Ludzie, którzy się kłócą wcale nie muszą się nienawidzić."

671 60 100
                                    

Wendy P.O.V.

Spieszyłam się do Adama. Nogi same mi się plątały galopując przed siebie jak głupie. Deszcz zaczął lać tak mocno, że ledwo widziałam co znajduje się przede mną. Do tego zapadł zmrok, a była jesień. Miałam tylko nadzieję, że chłopak przygotuje mi zieloną herbatkę.

Nagle przywaliłam z coś z takim impetem, że odbiłam się na dobre kilkadziesiąt centymetrów.

— Przepraszam bardzo. Spieszę się — wyszeptałam w czyjś tors w mokrej pomarańczowej bluzie.

Chciałam pobiec dalej, ale nieznajomy złapał mnie mocno za nadgarstek.

— Co mnie to obchodzi?! Następnym razem patrz jak łazisz — warknął, a ja spojrzałam na niego oburzona. Miał na sobie kaptur, a panował mrok, więc nie byłam w stanie go zidentyfikować. Miał tylko bardzo wyraźne zielone oczy.

— Co? To ty patrz! Wyrosłeś jak spod ziemi. Ogarnij się, co? — odpysknęłam i chciałam go wyminąć.

— Jak się nazywasz? Kogo mam unikać? — zapytał prześmiewczo.

Zatrzymałam się na chwilę i przemyślałam szybko całą sytuację. Nic to nie zmieni. Nie zobaczę go już nigdy. Jakkolwiek absurdalne i bezsensowne by to nie było, odwróciłam się powoli.
— Wendy.

Chłopak znieruchomiał.

— A ty? — syknęłam.

— Nie twój interes — burknął i odwrócił się na pięcie.

— Debil.

— Idiotka.

***

Obudziłam się oczywiście bardzo bardzo wcześnie. Nigdy nie śniły mi się wspomnienia, ale najwyraźniej to miło jakiś związek z obecną sytuacją. Tym nieznajomym ewidentnie był Peter. Nie ma opcji, że nie. Tylko czemu mi się śnił? Tylko mnie dobił.

Chyba nigdy się nie wyśpię. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Poza tym nie miałam pojęcia co odpowiada za moje chwilowe zachowanie. Od jakiegoś czasu zdarza mi się zupełnie nie panować nad językiem i łapami.

Leżałam tak w bezruchu sama nie wiem ile. Mogło to być dwadzieścia minut, a może kilka godzin.

Tak, czy inaczej przyszła gosposia, która zapowiadała się na ósmą, co też bezpośrednio poinformowało mnie o godzinie. Wczorajszego dnia upchnęłyśmy wszystkim, że spędziłyśmy pół dnia na spacerze.

Po powrocie z treningu długo i dużo zjadłyśmy tym razem bez upierdliwej królowej. Sama jednak pierwszy raz w życiu nie chciałam jeść. Ciągle w głowie miałam moje słowa. Chyba nigdy nie byłam dla nikogo tak podła. A najgorsze było to, że to nie ja to powiedziałam.

I tak mi nikt nie wierzy.

Po tym, jak Peter zniknął gdzieś wściekły w lesie, Brendan przedstawił nam plan, którym zielonooki podzielił się z nim wcześniej. Wydawał się sensowny, później ćwiczyłam z Ceddar gdzieś na uboczu. Dziewczyna zdystansowała się do mnie widząc, do czego jestem zdolna. Ale szczerze się jej nie dziwię. Nie tłumaczyłam się jej jeszcze. Sądzi pewnie, że serio taka jestem. Pogadam z nią dzisiaj.

Tylko Zack i Alex bez żadnych wytłumaczeń stali po mojej stronie i nie było między nami niezręcznej ciszy.

Ale świadomość, że dzisiaj zobaczę Petera na balu, mnie dobijała. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy po tym, co wczoraj mu nagadałam.

Take me to the Neverland Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz