120 | statek

514 39 77
                                    

Musieliśmy z powrotem wypłynąć na ocean.

Spieprzyć stąd jak najdalej tak, żeby nikt nas nie widział.

I przede wszystkim: nigdy nie wracać.

— Wstawaj! — niemal krzyknął zielonooki i szarpnął mnie za przedramie do pozycji stojącej. Nie miałam nawet czasu spojrzeć na Ceddar i zmierzyć się z jej spojrzeniem pełnym wyrzutu.

Wypłynęliśmy z zakrwawionej jaskini i już chcieliśmy ruszyć niesamowicie wybrakowanymi schodami w górę, gdy kogoś olśniło.
— Tamtędy przypłynęliśmy. Nie możemy tam wrócić.

I miał rację. Ruszyliśmy w przeciwną stronę prosto w kompletnie czarny korytarz. Na próżno było szukać tu jakichkolwiek pochodni i świateł. Gówno widziałam.

Własna ręka była nie do rozpoznania.

— Przestań na mnie wpadać — usłyszałam syk Petera, który chyba pierwszy raz nie był skierowany do mnie.

— Szybciej — przejęłam dowodzenie. Tak było najbezpieczniej. Byłam tu najbystrzejszym, najpraktyczniej myślącym i najlepszym materiałem na lidera.

Płynęłam praktycznie na oślep.

Byle do przodu.

Droga była strasznie kręta. Jeśli nie wyczuwałam prądów, wpadaliśmy na ścianę. Wciąż musiałam podejmować kolejne decyzje. Płynęliśmy. Szybciej i sprawniej. Przed siebie.

Uciekaliśmy.

Przed odpowiedzialnością.

Dowaliłam do kamiennej ściany i instynktownie chciałam skręcić w prawo, ale także napotkałam opór. To samo stało się gdy usiłowałam skierować się w lewo. Dół był zamurowany. Musiałam popłynąć do góry. Cokolwiek by to nie było i cokolwiek by nas tam nie czekało.

Tak naprawdę nie było żadnej gwarancji, że nie kierowaliśmy się jedynie wgłąb korytarza i zaraz nas ktoś nie znajdzie. Nie miałam pojęcia gdzie się kierowaliśmy. Może do lochów, sali tortur czy chuj tam ich wie. Popieprzone miejsce.

Udało się popłynąć w górę, więc tak też zrobiłam. Byłam w absolutnym szoku, że Peter pozwolił mi prowadzić Zaginionych Chłopców.

Oczywiście nie mogło to wynikać z jakiegoś zaufania czy szacunku do mojej osoby. Albo mu się nie chciało, albo miał inne zajęcie, albo chciał najzwyczajniej zrzucić na kogoś tą odpowiedzialność bo nie miał za nic pojęcia co zrobić.

Za to ja wiedziałam.

Byłabym lepszą Królową Nibylandii, niż on (pożal się Boże) Królem.

Ale teraz tak gadam, a pewnie poprowadziłam wszystkich do czarnej dupy i zaraz zginiemy.

A wtedy co powie Peter? Tak. Że to moja wina.

Pieprzony dupek i egoista.

Narazie jednak nie trafiłam na żaden opór obranej trasy. Tunel w górę zdawał się nie mieć końca. Za to ewidentnie się zwężał. Powoli ściany zaczynały na mnie napierać i traciłam pełną kontrolę ruchów.

Aż przywaliłam w coś głową.

Marszcząc brwi, wymacałam przeszkodę. W suficie były jednak dziury. I to na wylot. Mogłam złapać pręty w ręce. Nade mną była krata. Pieprzona krata. Czy znalazłam właśnie wyjście?

— Ej, tu jest jakaś krata. Trzeba ją wyważyć — mruknęłam, szarpiąc za metal.

— Zostaw to profesjonalistom, dziewczynko — odezwał się Pan-Mam-Wielkie-TYLKO-ego. Przewróciłam oczami i westchnęłam, ale przyciskając się do ściany tunelu, spłynęłam na sam dół wężyka z Zaginionych Chłopców.

Take me to the Neverland Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz